Archiwum: #rockymountains

pożegnaie

Jeszcze tylko kilka widoczków i ciekawostek i wracamy do rzeczywistości.

Podczas ostatnich kilku dni wędrówek udało nam się odnaleźć jeszcze kilka pięknych miejsc i przeżyć kilka przygód.

Podczas jednej z tras zobaczyliśmy niedaleko ścieżki łachę śniegu, oczywiście domyślacie się co zrobiły nasze dzieci, a szczególnie Tosia. Musiała zejść, żeby dotknąć śniegu w lecie w krótkim rękawku w otoczeniu kwitnącej łąki. Rzucanie śnieżkami w rodziców też jest super zabawą.

Kilka dni spędziliśmy po porostu szwędając się po okolicy i obserwując cudowne widoki. Opanowaliśmy na chwilę plac zabaw i nie tylko dzieci bawiły się tam świetnie.

Wybrałyśmy się z Tosią na kajak i to też była przygoda, bo ja byłyśmy po drugiej stronie jeziora niebo zrobiło się czarne, wiatr zaczął wiać nam w twarz dość mocno utrudniając nam powrót i zaczął padać deszcz, pan z wypożyczali ostrzegał nas, że w przypadku takiej pogody bardzo szybko zaczyna się burza i musimy wracać do na brzeg, ale na nasz brzeg miałyśmy strasznie daleko. Jeszcze nigdy tak szybko nie wiosłowałam. Tosia przejęła się bardzo swoją rolą i też dawała z siebie wszystko. Po całym jeziorze niosły się nasze głosy: prawa, lewa, prawa, lewa…. Aż Tosia zobaczyła Arka biegnącego brzegiem. Ja wiedziałam, że chce nam zrobić zdjęcia, a Tosia myślała, że się z nami ściga i włączyła niespodziewany osiemnasty bieg. Jeszcze nigdy nie widziałam tak szybko poruszających się wioseł i oczywiście popłakałam się ze śmiechu. Dziecko wygrało.

Wybrałam się na samotną przechadzkę i natknęłam się na częściowo spalony las. Efekt był niesamowity, nogi miałam czarne do kolan miejsce wyglądało przerażająco i wyjątkowo. Dokoła miejsca pożaru wszystkie drzewa były pomarańczowe. Jak się dowiedziałam to zrzucony środek gaśniczy.

W jednej z naszej ulubionej miejscowości oprócz świetnych knajp z super jedzeniem wzdłuż drogi ciągnęły się donice z kolorowymi kwiatami, wokół których latały …. Kolibry. Czad. Można było podejść do nich naprawdę blisko. Uwielbiam. Uwielbiam. Uwielbiam.

Zakochałam się w Colorado, bardzo chciałabym tam wrócić.

ja i góra

Dziś miał być leniwy dzień. Śpimy, ile się da, spacerujemy, cieszymy się widokami, uzupełniamy ekwipunek, bo okazało się, że na ponad 3000 metrów słońce spala skórę w jedną sekundę. Przed chwilą było za chmurami, teraz wyjrzało na chwilę i już kark spalony. Oczy też potrzebują specjalnej ochrony, bo bez okularów polaryzacyjnych już po półgodzinie zaczynamy się czuć jakby ktoś nam sypnął w oczy garść piachu. Niespodziewanym zbiegiem okoliczności te wszystkie niedogodności omijają nasze dzieci wielkim łukiem. Proszę co znaczy młodość. Uzbrojeni po pachy ruszamy na przejażdżkę.

Nasz wybór pada na górę o nazwie Evans. Nie jest to zwykłe miejsce, bo na ponad 4000 tysiące metrów wjeżdża się samochodem. A co tam zdobędę czterotysięcznik.

Wycieczka przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Droga na górę trwała ponad pół godziny i widoki za każdym zakrętem pyły obezwładniające, wprawdzie ja od pewnego momentu siedziałam z zamkniętymi oczami (no prawie) bo jednak ciekawiło mnie wszystko, ale za każdym razem jak moja strona samochodu znajdowała się nad przepaścią to wydawałam okrzyki przerażenia. To, że jednak czasami odważałam się patrzeć zostało mi wynagrodzone, bo widziałam świstaka. Ale śmieszne stworzonko.

Jak dojechaliśmy na parking to miałam stan przedzawałowy.

Żeby nie było, że zdobyłam górę samochodem. Ostanie kilkaset metrów zakosami zdobyliśmy na nogach.

 

WESZŁAM NA 4314 METRÓW. WOW. NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ.

 

Możecie sobie wyobrazić widoki ze szczytu. Znów cały świat był mój. Gdyby ktoś rok temu założył się ze mną, że wejdę na czterotysięcznik to bym go śmiechem zabiła a właśnie tutaj jestem. Dość długo napawaliśmy się widokami i uczuciem szczęścia, ale jednak lekki ból głowy i małe oszołomienie spowodowane małą ilością tlenu dało o sobie znać.

W drodze powrotnej spotkaliśmy jeszcze stado kóz górskich które obfotografowaliśmy ze wszystkich stron i zjechaliśmy trochę niżej przejść się już zdecydowanie mniej wymagającym szlakiem nad jeziorkiem.

Tutaj do widoków górskich doszła jeszcze niesamowita ilość kwiatów i poczułam się jak w niebie. To są chwile, które zostają w nas na zawsze. Dziękuję, że mogę tego doświadczać.

Decyzja o przeprowadzce do Stanów była bardzo trudna i radzenie sobie w nowej rzeczywistości też nie jest łatwe, ale to jest zdecydowanie nagroda za te wszystkie trudy. Cuda, które możemy tutaj odkrywać są bezcenne.