Najnowsze Posty

Przełomy

[social_warfare]Przełom roku powoduje, że zaczynamy podsumowywać, wymyślać nowe wyzwania. Ja myślę cały czas. Bardzo intensywnie, zmusza mnie do tego nowe życie. Ubiegły rok to taki przełom, którego nigdy się nie spodziewałam i nie mogłam się do niego przygotować. Nie mogę go porównać do niczego innego co się wydarzyło w moim życiu, a starałam się, żeby działo się dużo. Przełomem było też to że, zaczęłam pisać o mojej przygodzie, ale też o uczuciach. Nie da się tego oddzielić. Żebym mogła być szczera, muszę pisać o tym co czuję. Zauważyłam, że część wpisów powstaje tak, że opisuję wydarzenia i dopiero jak zaczynam czytać to co napisałam naturalnie dopisuję co wtedy czułam. Czasami jest to bardzo trudne. Dzielić się sobą z innymi, znaczy też poddawać się ich ocenie. Na razie jestem przerażona za każdym razem jak robię nowy wpis. Może kiedyś się do tego przyzwyczaję.

Większość osób które mnie znają postrzegają mnie jako osobę silną i odważną. I jest to prawda, ale okupiona bardzo wieloma wątpliwościami i lękami. To tak jak z decyzją o wyjeździe. Było oczywiste, że spróbujemy. Nie myślałam, że może być inaczej. Zawsze próbuję nowych rzeczy i podejmuję wyzwania, ale to co się działo w mojej głowie, ile nocy nie przespałam i jak bardzo się bałam, to wiem tylko ja. Oczywiście starałam się, żeby te gorsze emocje mną nie owładnęły i robię to cały czas, staram się być silna. Ale oczywiście nadal czasami dopada mnie coś…

Po moich doświadczeniach stwierdzam, że naprawdę możemy wszystko. Zawsze byłam przeciwnikiem takich truizmów, ale zaczynam na to patrzeć inaczej. Stawiajmy sobie cele które są wyzwaniami, ale nie są skierowane przeciwko nam i nie powodują frustracji. Teraz np. codziennie stresuję się, że nigdy nie będę mówiła po angielsku tak jak byłby to mój język, którym mówię o urodzenia. Ale za chwilę staram się przekonać siebie do czego innego. Czy ja muszę mówić, aż tak dobrze? Czy nie wystarczy mi to, że będę się dogadywała spokojnie na wszystkie tematy bez konieczności używania wszystkich możliwych idiomów? Nie muszę. Nie chcę stawiać sobie takiego celu. Będę starała się mówić jak najlepiej. I koniec.

Nie mam noworocznych postanowień, mam postanowienia codzienne. Nie chcę zmieniać swojego życia z nowym rokiem. Chcę, żeby trwało rozwijało się. Jak dzieję się coś dobrego, mówię temu tak, a jak coś mi się nie podoba to staram się to zmienić. Czasami osiągnięcie celu trwa bardzo długo, czasami cele zmieniają się, wyzwania pojawiają się niespodziewanie. Ale podejmujmy wyzwania, próbujmy nowych rzeczy.

Miejmy siły, żeby żyć, cieszmy się tym co mamy, starajmy się, żeby było jeszcze lepiej.

 

I jeszcze z innej beczki.

Wczoraj miałam żółty zachód słońca. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Zdjęcie oczywiście nie oddaje tego co działo się na dworze.

szalone emocje

Kolejny punkt programu naszych wakacji to odwiedziny w Universal Orlando Resort. Pierwszego dnia zwiedzamy Island of Adventure, a drugiego Universal Studio. Głównym punktem programu miały być atrakcje związane z Harrym Potterem i nie zawiodły one naszych oczekiwań, ale wszystkie inne też okazały się godne zobaczenia.

Ludzi przyjeżdża tu zylion, więc jest mega tłoczno, dość spore kolejki, ale pozytywne emocje jednak biorą górę.

Logistyka przygotowana. Na początek idziemy szybko do największych atrakcji, żeby były jak najmniejsze kolejki, bo godziny szczytu zaczynają się za godzinę. Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Harry Potterowym Hogsmeade i Hogwarcie. Wszystko wygląda naprawdę jak w filmie, czujemy się oczarowani i zaczarowani. Przechadzamy się pięknymi uliczkami, zaglądamy do sklepów. Dziewczyny kupują sobie interaktywne różdżki, którymi w wyznaczonych miejscach można czarować.  Popijamy kremowe piwo, które ma faktycznie niesamowicie kremową pianę, kosztuje niestety jak wszystko tutaj bardzo dużo. Nie dajemy mu rady i połowa niestety ląduje w śmieciach, bo chcemy wejść do kolejnego sklepu. Hogwarts jest idealny, obrazy gadają i ruszają się, Albus Dumbledor wita nas w swojej komnacie a trójka głównych bohaterów przechadza się po korytarzach. Ostatnim przystankiem wizyty jest zakazana podróż. Niesamowita atrakcja, czujemy się jak byśmy brali udział w meczu quidicha, uciekali przed smokiem i zagubili się w zakazanym lesie.

Tak ja też jestem fanem Harrego Pottera. Nie wstydzę się powiedzieć tego głośno. Amelia jako największy potteromaniak wychodzi zapłakana ze szczęścia. Mi trzęsą się trochę kolana. Jest cudnie. Okazuje się, że technologia może zdziałać cuda.

 Drugi dzień Harrego Pottera to ulica Pokątna, Nocturn, sklep Freda i Georga, oraz Bank Gringota, w którym bierzemy udział w wielkiej ucieczce. Tym razem atrakcje zrobione są nawet 4D. Jedziemy szaloną kolejką do podziemi i przeżywamy atak Voldemorta. To jest coś. Znów muszę napisać, że wszystko jest zrobione genialnie z taką dbałością o szczegóły, że naprawdę można odlecieć.

 

Odwiedzamy również Jurassic Park, wszystkie dinozaury wokół nas żyją, są cudne i oczywiście straszą. Dużo emocji dają też pokazy Spidermana, Simpsonów, Transformersów i Facetów w Czerni. Nostalgię wywołuje podróż do świata ET. Ledwo żywa schodzę z rollercostera. Dzieci i mąż zachwyceni. Więc ok. Mumia przenosi nas do starożytnego Egiptu, oprócz emocji związanych z przygodą są też dodatkowe atrakcje w sklepie. Dziewczyny przebierają się w stroje, Tosia upiera się, że będzie jadła prażone pędraki. Ble. Ale ona zachwycona zajada. Chce, niech ma.

 

Jesteśmy ledwo żywi ze zmęczenia, były to bardzo intensywne 2 dni, ale emocje zostaną w nas na długo. Cała czas o nich gadamy, porównujemy. Co dla kogo było najlepsze, co najbardziej zaskakujące?

Szkoda, że nie mogę wam pokazać tego wszystkiego tak, jak my to widzieliśmy.

Z uśmiechem na twarzy

Poranny widok z naszego okna rozpoczął efekt całodziennego uśmiechu. Biała, piękna plaża, o poranku jeszcze dość pusta, z palmami, które robią niesamowity efekt na zdjęciach, zaczarowała nas.

 

Bay wach jak ze starego serialu wywołał nostalgię. Idziemy na molo, gdzie lokalne ptaki chyba są uczone jak pozować do zdjęć. Wcale się nas nie boją i są bardzo przyjazne.

 

Idziemy piechotą do Clearwater Marine Aquarium. Znamy je z filmów „Mój przyjaciel delfin 1 i 2”, przy oglądaniu których kręci mi się za każdym razem łezka w oku. Jedziemy na spotkanie z Winter i Hope, czyli delfinami których przygody kilka razy przeżywałyśmy jeszcze w Polsce. Ostatnio można było też zobaczyć akwarium w programie „Kobieta na krańcu świata”.

Winter, jest jedynym na świecie delfinem, który stracił płetwę ogonową i dla którego zrobiona została proteza. Historia jest niesamowita, aquarium również. Jest to miejsce, w którym się szanują zwierzęta, pomagają im i je badają, ale również pomagają wielu chorym i niepełnosprawnym dzieciom i dorosłym. Po sukcesie filmu miejsce jest doskonale przygotowane do zwiedzania, jest tam naprawdę wielu zwiedzających, ale wszyscy wolontariusze zwracają uwagę na to, że dzięki nim mogą się rozwijać i jeszcze lepiej działać. Pierwszym wolontariuszem na naszej drodze jest 75 letni sympatyczny i uśmiechnięty Polak, który w USA jest już od 72 roku.

Spędzamy tam chyba 3 godziny oglądając jak troskliwie opiekują się delfinami, podają im leki i badają je. Bardzo podobają się nam wielkie żółwie, małe manty, które można pogłaskać, akwaria z konikami morskimi. Głośny śmiech wywołuje nurek przebrany za Mikołaja, bo przecież jest okres świąteczny, chociaż, przy 28 stopniach na dworze zupełnie tego nie czujemy.

 

Wybieramy się również na misję statkiem, pływamy między wyspami i zatoką, podziwiając piękne widoki, całą drogę słuchamy o zwierzętach zamieszkujących zatokę meksykańską i oglądamy ciekawe okazy ryb, krabów i muszli. Przybijamy na chwilę do muszlowej wysepki i możemy zejść pochodzić w kółko i pozbierać muszle, chociaż te największe są w kawałkach. Mimo tego wyspa robi niezwykłe wrażenie. Gdyby nie ci wszyscy ludzie wokół nas, można by powiedzieć, że byliśmy na bezludnej wyspie, bo nikt jej nie zamieszkuje.

 

Jest super. Wracamy spokojnie do hotelu i idziemy na plażę, bo zbliża się zachód słońca. Cudownie miękki i ciepły piasek, setki mew i słońce pokazujące jakie potrafi wyczarować kolory. Setki zdjęć. Trzeba będzie coś wybrać, ale będzie trudno. Tosia oczywiście szaleje w morzu. Amelia z książką, Arek zadziwiony patrzy na nas, a ja nie wiem, gdzie się patrzeć. Jest pięknie, tylko wymazałbym tych wszystkich ludzi, wolałabym być tu sama. Chociaż nie ma głośnej muzyki i nawoływania sprzedawców.

 

Jest tu tak bajecznie i kolorowo, że wszystko wygląda jak kiczowaty przerysowany obrazek. Ale niesamowite jest to, że to wszystko istnieje. Przyroda jest niesamowita i wybiega daleko po za nasze oczekiwania i wyobrażenia.

No to w drogę…

No to wyruszyliśmy w naszą pierwszą dużą amerykańską podróż. Sama nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chyba nigdy nawet nie marzyłam o takiej możliwości. Wyjazd zaplanowany jest przede wszystkim dla dzieciaków. Miał to być super prezent świąteczny na poprawę nastrojów, bo jak rezerwowałam wszystko, 3 miesiące temu to myślałam, że aklimatyzacja moich dzieci będzie dużo trudniejsza.

Jedziemy autem, bo lubimy i przy okazji zobaczymy jeszcze kilka stanów po drodze. Byliśmy dzisiaj w pięciu. Tennessee, Missisippi Alabama, Giorgia i Floryda. To jest nasz cel. Drogi szerokie, do Atlanty były prawie puste, piękne ukształtowanie terenu, dookoła tylko zieleń, o tej porze roku trochę przygaszona. W nagrodę dostajemy piękny w schód słońca. Obwodnice Atlanty niestety zaskoczyły nas korkami i aż do Florydy były naprawdę tłoczno. Ale również ciekawie. Na drodze mijaliśmy np. przewożone domy.

Zgodnie z zasadą, że w Ameryce wszystko jest duże zaskoczyła mnie wielkość kamperów, i przyczep kempingowych, które były rozmiarów autobusów i w większości miały doczepione jeszcze samochody osobowe. Na Florydzie nawigacja pokazywała kilka wypadków i korki, przerzuciła nas więc na boczne drogi, które okazały się niesamowite. Wielkie połacie porośnięte dziwnymi drzewami, krajobraz taki, jakby zza krzaka miał wyłonić się aligator. I porozrzucane po tym pustkowiu niewielkie domki. Małe miejscowości, jak z filmów drogi Po raz kolejny poczułam się nierzeczywiście. Jak bym obserwowała kogo na ekranie telewizora. Udało nam się zobaczyć także zachód słońca i już w prawie kompletnych ciemnościach dojechaliśmy do Clearwater, czyli celu naszej wycieczki. Po drodze jeszcze jedna typowa scena.

Jedziemy spokojnie i nagle na sygnale, w naszą stronę pędzą 3 straże pożarne. Dojeżdżamy do skrzyżowania, na którym zderzyły się 2 auta. Stoją tam już 3 wozy policyjne. Policjant wyskakuje na środek drogi zatrzymuje nasz pas i puszcza ruch z naprzeciwka. Nie mógł to być duży wypadek i musiał się darzyć zaledwie 2 -3 min. wcześniej więc obstawa aut ratowniczych bardzo nas zaskakuje. Nie widziałam w Polsce stłuczki, która wywołałaby taką reakcję, a tutaj jest to norma. Policja na drodze była naprawdę co kawałek i cały czas działała.

 

Wigilia

Nie będzie tradycyjna, nie będzie z całą rodziną, ale zrobię wszystko, żeby była miła.

Gotowanie rozpoczęte. Nie będzie karpia – bo nie ma, nie będzie śledzia – bo nie ma, ale przemyciłam suszone grzyby, więc będą uszka. Objechałam całe Germantown i znalazłam kapustę kiszoną, więc będą pierogi z kapustą i grzybami. Oczywiście wszystkie pierogi robiłam w wersji z glutenem i bez.  Ryba prawie po grecku, czyli mój tajny przepis – będzie. Buraki i majeranek znajdę, czosnek mam, więc barszcz powinien być ok. Mak niestety nie występuje, ale kompot z suszu powinien się udać.

Pierogi lepimy już dwa dni, pomimo mojego cudownego Kitchen Aida, który zrobił za mnie ciasto nadgarstek mam na wykończeniu, bo dzieciaki pomagały dzielnie lepić, ale wałkować musiałam sama.

Wigilię spędzimy z nowymi znajomymi, czyli Martą i jej rodziną. Cieszę się, że nie będziemy sami.

 

Kochani życzę wam abyście Święta mogli spędzić rodzinnie. Nie zawsze doceniamy to co mamy. Ja uwielbiam wigilię, zawsze starałam się, aby przy moim stole zebrało się jak najwięcej osób i zawsze było ich dużo. Dziękuję za to i proszę o jeszcze.

 

W drugi dzień świąt wyjeżdżamy na małe wakacje. Jak uda mi się będę donosiła w miarę na bieżąco.

doczekałam się

Pisałam wam, jak niefajnie żyje się bez łóżka, stołu, naczyń i jedną walizką ciuchów przez 7 tygodni. No to już mam fajnie. Siedzę sobie na swoim kochanym narożniku i piszę do was wygodnie.

Wczoraj był ten dzień. Przyjechali mili panowie i przywieźli nasze rzeczy. Szczerze mówiąc rozpakowywanie przypominało armagedon. Pracownicy firmy kurierskiej nosili kartony i zostawiali je w konkretnym pokoju, zgodnie z opisem. Następnie rozpakowali i skręcili meble, a my w tym czasie rozpakowywaliśmy kartony. To było wyzwanie nie lada, bo walczyliśmy z czasem. Chcieliśmy jak najwięcej rozpakować „na gotowo”, żeby pozbyć się opakowań. Firma wyjeżdżając zabrała wszystkie puste. A były ich miliony, a papierów w środku było zylion!!!!!!

Widziałam jak inna ekipa to pakowała, ale i tak myślę, że te papiery przez podróż jakoś się rozmnożyły. To jest możliwe prawda??? Wiem, że transport był ubezpieczony i wszyscy bardzo chcieli, żeby nic się nie zniszczyło, ale tyle papierów???? A co z lasami?

Walka była nierówna, ale już prawie wygraliśmy, pokój dzienny wygląda prawie jak w domu, dziewczyny też urządziły się od nowa. Tosia ma swój własny kącik zielonogórsko/zastalowski. W garderobie wiszą ciuchy. Okazało się, że trochę ich mamy. Nie obyło się bez głupawki w wykonaniu Tosi.

Mam już prawie swoją kuchnię, miseczki, pierdółeczki, pojemniczki, moje noże, ale najważniejsze jest to, że mam swoją nową zastawę. Przed wyjazdem postawiłam jeden warunek. Wyjadę, ale tylko z nowymi talerzami i to musi być Bolesławiec. Dwa miesiące dokonywałam wyboru i cały czas cyzelowałam listę. Pojechałam, kupiłam, przywiozłam do domu i nie obejrzałam ani jednego talerza, bo zaraz musiałam wszystko włożyć do kontenera. I dzisiaj nadszedł ten dzień. Mam je, moje cudne, piękne, polskie, wszystkie są najpiękniejsze. Niestety chyba w przepastnej ilości papierów zaginął jeden kubek, a wszystkich miałam po 2, ale dam radę.

Zaczęłam głębiej oddychać i po woli mogę zacząć nazywać to miejsce domem, bardzo powoli. Ale serce zostawiłam z wami.

Kaczki

Za nami kolejna atrakcja w iście amerykańskim stylu. Zauważyłam, że celebruje się tutaj każdą tradycję. Nic nie jest za mało ważne, żeby o tym pamiętać i oczywiście zrobić z tego atrakcję, która przyciąga tłumy.

 Znajomy Arka, który mieszkał w Hotelu Peabody zaprosił nas abyśmy przyjechali z dziećmi, bo jest tam duża atrakcja. Była, niesamowita.

Wchodzimy do hotelu a tam już tłumy ludzi, ledwo możemy się przecisnąć, aby coś widzieć. Na środek pięknego lobby wychodzi pan, który opowiada historię, jak to w 1930 roku (czyli strasznie dawno temu) ówczesny menadżer hotelu wrócił z polowania z przyjacielem pod wpływem bardzo dobrej whiskey, jeszcze w zabawowych nastrojach.  Postanowili wpuścić  kaczki, których używali jako wabiki  do hotelowej fontanny. Kaczki okazały się wielką atrakcją, więc zatrudniony został trener, który nauczył kaczki wychodzić z windy i biec prosto do fontanny.  Pokaz odbywa się dwa razy dziennie.Niezła atrakcja? Dzieciaki piszczą z radości.

Muszę przyznać, że Ameryka potrafi zadziwić. Oczywiście dookoła lobby znajdują się sklepy, w których można kupić wszystko z kaczkami. Biznes się kręci. Chociaż to konsumpcyjne podejście jest trochę męczące. Staramy się temu nie poddawać.

Nadal Święta

Ostatnio jestem monotematyczna, ale to nie moja wina, że święta za pasem.

Przyszedł czas na choinkę, ozdoby i pakowanie prezentów.

Choinka oczywiście musi być żywa, taka jak w domu. Oj ale mamy prawie wszędzie grubą wykładzinę i dociera do mnie informacja, że choinki można wyrzucać tylko 2 dni po świętach, bo inaczej nie zabiorą. Nie po to ubieram choinkę, żeby się jej pozbywać zaraz po świętach. No dobra, będzie sztuczna. Ale mała. Jedziemy do sklepu. Wszystkie towary świąteczne są już przecenione 50% choinki też, ale jedyna mała ładna, nie. Masakra, ale koło niej stoi piękna duża choinka wystylizowana pięknie na żywą z szyszkami i po przecenie jest niewiele droższa od tej małej. No i oczywiście bierzemy dużą.

Od kilku lat ozdoby na choinkę robimy z dziewczynami w większości same. Choinka ma być nasza. W tym roku natchnęła mnie moja przyjaciółka, która dała mi jeszcze przed wyjazdem białe piękne gwiazdki na choinkę robione na szydełku. Podarunkiem tym wywołała oczywiście potoki łez, bo to moje ukochane święta a dotarło do mnie wtedy, że w tym roku spędzimy je sami. Ale co tam. Do przodu. Będę robiła gwiazdki i coś jeszcze wymyślę z dziewczynami.

Odkrywam czadowy sklep. Nazywa się Hobby Lobby i jest tam wszystko związane z jakimkolwiek hobby. Jestem sama, więc mogę łazić po nim godzinami. Setki tasiemek, koralików, włóczek. Wszystko na regałach, wszystkiego mogę dotknąć. Chciałabym kupić wszystko, ale pięć głębokich oddechów i staram się opanować. Jeszcze tu wrócę.

Kupuję włóczkę białą i czerwoną, szydełko, kilka tasiemek, koraliki i przechodzę do części świątecznej. Muszę przygotować kilka prezentów dla nauczycieli i naszych nowych znajomych, którzy pomagają nam.  Oj jak będzie łatwo. Można tu kupić kilka rozmiarów pudełeczek na drobiazgi, woreczki z nadrukiem śnieżynek na pierniki. Lubię takie pierdółki. A jeszcze super jest to, że 6 pudełeczek kosztuje 3 $, a 12 woreczków 2 $. Wiec można poszaleć.

 

Przez 3 dni wyglądam jak wariatka pół dnia siedzę na podłodze przed telewizorem. Odpalam Przyjaciół i robię na szydełku gwiazdki, szaliki, czapki itp…. To były akurat trochę gorsze dni, jak wygrywa tęsknota i poczucie wyobcowania.

Kto ma jeszcze jakieś ciekawe pomysły na ozdoby świąteczne?

Impreza

Atmosfera świąteczna rozwija się pełną z parą. Mamy pierniki, mamy ozdoby, byliśmy na paradzie.

 

Ale mam też już za sobą, kolejne doświadczenie. Po raz pierwszy uczestniczyłam w firmowej świątecznej imprezie. Firma mojego męża zaprosiła, znajomy Hiszpan, którego żona wyjechała powiedział, że zaopiekuje się naszymi dziećmi, więc jedziemy. Ja oczywiście pytam jakie stroje? Przypominam, że kontener jeszcze nie dotarł, więc mam tylko tyle ile każdy zmieścił w swojej w walizce. Chodzę w tych rzeczach już 5 tygodni na okrągło, więc trochę mi się znudziły. Odpowiedź odnośnie stroju jest niepokojąca. Kobiety zazwyczaj sukienki, mężczyźni garnitury, ale będzie bardzo różnie. Podjęliśmy próbę, żeby ubrać się elegancko, pojechaliśmy do sklepu. Pierwszy, niedaleko od mieszkania jest TJ max.

Teraz znienawidzą mnie wszystkie czytające kobiety.

Jest np. elegancka piękna czerwona sukienka Calvina Kleina za 20 $.

Wybieramy rzeczy, ale nie jest tak dobrze. Oczywiście mam problem z rozmiarówką. Jest tylko amerykańska. Nie mam pojęcia co ma wziąć. Arek sobie jakość poradził, ja robię pierwsze podejście, za duże. Kolejne wybrane rzeczy. Też nie trafiłam z rozmiarem. Jak pomyślę, że musiałabym jeszcze wybrać buty, a widzę już minę mojego kochanego męża, który jest gotowy od 15 min, to rezygnuję z tych zakupów. Założę coś co mam, a tutaj na spokojnie przyjdę sobie na spacer i nie będę miała stresu czasowego.

 

Jedziemy. Impreza zaczyna się o 18. Jesteśmy punktualnie i prawie pierwsi. Czeka na nas wielka pusta sala z okrągłymi stolikami i miejscem do tańczenia. Po woli schodzą się goście. Bardzo żałuję, że nie mogłam zrobić wam zdjęć, ale rozrzut, jeżeli chodzi o stroje jest niesamowity. Na jednym biegunie są najbardziej dopracowane czarnoskóre kobiety. W długich sukniach prawie balowych z fryzurami jak na wesele, a na drugiej amerykańscy południowi mężczyźni w koszulkach, dżinsach i oczywiście bejsbolówkach na głowach. Nie myślcie, że zdejmują te czapki jak siadają do elegancko nakrytego stołu.

Najbarwniejszy jest miły starszy pan, który do daszka czapki ma przyklejoną taśmą klejąca gałązkę jemioły. Pomysłowy.

 

Zaczynają się tańce. Okazuje się, że na parkiet, ale tylko przy określonych piosenkach wychodzą grupki czarnoskórych kobiet i tańczą układy, takie jak na kowbojskich filmach. Jednak jestem w szoku, wygląda to niesamowicie. Jest chwila przełamania i do jednego z tych tańców dołącza jasnoskóra (jak mówi moja córka Tosia) znana mi już Boni. Lecę, będę tańczyła. Umiem.

Skok w przód, skok w tył, gibanie się w prawo, potem w lewo, prawa lewa wolno prawa lewa szybko i  znów skok. Czad.

 

Jeszcze ostatnia niespodzianka wieczoru. Loteria. Miłe panie wyczytują zwycięzców. Wygrywa ¼ Sali. Nasza nagroda to karta podarunkowa o wartości 25$ na zakupu w naszym sklepie spożywczym. I co macie takie przeżycia?  

Parada

Świąteczna parada to kolejna nowa świąteczna tradycja. Zapowiedziana na sobotę lub w niedzielę, jeżeli w sobotę będzie padało. Taka była oficjalna informacja. Podoba mi się to. Nic na siłę, więc podane są 2 daty.

Policja obstawiała ulicę już od rana i wszędzie były porozmieszczane informacje na tablicach w jakich godzinach ruch będzie zamknięty. Obserwujący zaczęli gromadzić się już godzinę przed rozpoczęciem zajmując najlepsze miejsca. Wielu było bardzo profesjonalnie przygotowanych. Krzesełka, koce, napoje…. Miejsca jest naprawdę dużo.

My zajmujemy miejsce na łuku. Jesteśmy bardzo dobrze chronieni przez policję.

 

Zaczyna się parada. Pierwszy jedzie samochód policyjny i szeryf. Najważniejsza osoba w mieście. Potem wszystkie szkoły, przedszkola, kluby sportowe, skauci, cheerleaderki. Zaskakujące jest to, ile różnych osób prezentuje się na paradzie w tak małym mieście. Po dwóch godzinach poddajemy się. Najfajniejsze są orkiestry. Poziom orkiestr szkół jest niesamowity, mają taką moc, że za każdym przejściem mamy gęsią skórkę. Na początku w większości idą jeszcze osoby z flagami. Niesamowite wrażenie. Mieliśmy nawet pomysł, żeby iść razem z orkiestrą, ale dzieciaki się nie zgodziły, bo większość przechodzących częstowała cukierkami, czyli rzucała cukierkami w dzieciaki, które co chwilę staczały totalną walkę.

Byli jeszcze: weterani na wózkach, stajenka z muppetami, wszystkie ważne osoby w mieście, stare auta, strażacy, kościoły, firmy budowlane….

Mieliśmy swój zimowy kolędowo świąteczny korowód.