parada na zielono
W Nowym Orleanie byliśmy tak naprawdę tydzień przed Świętem Patryka, ale okazało się, że właśnie w ten weekend odbywają się parady z tej okazji, bo w następny weekend już planowane są inne, a w piątki (czyli 17 marca) nie można zamykać ulic. Nas to cieszy. Pierwszy raz zobaczymy takie obchody, a że mój mąż urodził się właśnie 17 marca to możemy rozpocząć świętowanie jego urodzin. Na Paradę wybraliśmy się trochę wcześniej, chcieliśmy poszukać parkingu, znaleźć jakieś zielone rekwizyty i zająć dobre miejsca.
Pierwsze co nas zszokowało to ilość ludzi zgromadzona na ulicach i nastrój zabawy. Co kilka metrów zorganizowane były prawdziwe imprezy. Ludzie przyjechali z generatorami, głośnikami, zdecydowanie nie tylko z cichą muzyką dla siebie. Muza dla wszystkich. Porozbijane były namioty, porozstawiane fotele. Część rodzin miała przegryzki zimne, a część przyjechała z własnymi (nie małymi grillami). Przez chwilę myśleliśmy, że będzie kwitł handel, ale nie, to tylko na własny użytek. Niektórzy mieli przygotowane drabiny dla całej rodziny, łącznie z przygotowanymi specjalnie siedziskami dla dzieci. Z drabinami nie wiedzieliśmy o co chodzi. Rozpoczęcie opóźniało się znacznie, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy bawili się na całego. W miarę wypitych alkoholi jeszcze lepiej. A my nie nauczeni, nie przygotowaliśmy się do zajęć. A w niedzielę w USA nie można kupić alkoholu w sklepach. Więc patrzyliśmy z lekką zazdrością.
Przed rozpoczęciem nie wiedzieliśmy również dlaczego wszyscy mają wiadra, torby, ale wkrótce wyjaśniło się wszystko.
Tak naprawdę zabawa na paradzie nie byłaby wcale lepsza niż przed, ale co jakiś czas podchodził miły mężczyzna wręczał kwiatka w zamian za buziaka, mógł być w policzek, ale niektóre dziewczyny nie uznawały takich półśrodków. Oczywiście kwiatki nosiły również dziewczyny i wymieniały się za buziaki z panami. Mąż mój osobisty też się załapał. Przedmioty zrzucane z platform były oszałamiające. Na początku Tosia cieszyła się biegając i wyciągając ręce jak wszyscy dookoła, ale nawet stojąc spokojnie co jakiś czas obrywało się fantem. Trzeba było, być naprawdę uważnym, bo czasami leciały pluszaki, pojedynczy sznur korali, ale czasami cała paczka. Nie mała. Już wiemy po co drabiny, trudniej oberwać w głowę. A w kierunku ludzi leciały też warzywa i owoce. Nie mogę znaleźć skąd ta tradycja. Może ktoś wie?
Ziemniaki i cytryna były jeszcze w miarę bezpieczne, ale główki kapusty były już przerażające. Złapałam chyba trzy lecące na mnie. Naprawdę trzeba było się porządnie koncentrować, każda chwila nieuwagi groziła kontuzją. Cały zapas warzyw lądował w kartonie, który miał przygotowany siedzący koło nas na wózku pan. W miarę upływu czasu jak patrzyliśmy na siebie to wybuchaliśmy coraz głośniejszym śmiechem. Zdecydowanie warto było to zobaczyć.