Uczucie inności po dziwnie przespanej nocy nie mija. Nadal jesteśmy po za czasem. Powoli zaczynamy oswajać przestrzeń. Śniadanie, które mamy dzięki uprzejmości sąsiadów, jemy niestety na plastikach, bo naczynia… płyną do nas statkiem/przez ocean.

20161124_085143 20161124_071237

Okazuje się, że amerykańskie przedmieścia naprawdę mogą być piękne.  Właśnie w takim świecie będę na razie żyła. Spacer po osiedlu wśród zieleni, wody i zwierząt – to oswajanie rzeczywistości zaczyna powoli działać.

20161124_105951 20161124_110323img_0559

Jedziemy do wielkiego parku Shelby Farms Park, który znajduje niecałe 4 mile od naszego mieszkania, ale prowadzi do niego 6-pasmowa droga bez chodników, więc raczej zawsze będziemy jeździć tam autem, a nie rowerami, chociaż ścieżki rowerowe budowane są prężnie, więc zobaczymy. Miejsce okazuje się piękne, spokojne i przygotowane do spędzenia tam czasu. Idziemy sobie spacerem dookoła jeziora. Co chwilę mijają nas biegacze, osoby na rowerach, rolkach lub też po prostu spacerujące. Zaczynam zmieniać zdanie o społeczeństwie amerykańskim. Bardzo dużo osób jest tu fit. Przelatujące nad nami klucze gęsi, ogólny spokój i wszechobecne: good morning, hi, how are you? działają kojąco. Zaczynam czuć się dobrze.

 img_0576 20161124_121610 20161124_121446 20161124_115820 20161124_115553

Po długim spacerze jedziemy coś zjeść. Perkins Restaurant & Bakery. I tu tez pozytyw. Knajpkę już prawie zamykają, bo nasz pierwszy dzień w Stanach to Święto Dziękczynienia, ale pani mówi, że nas obsłużą. Jedzenie, świeże, nie za tłuste, porcje normalne a smak niesamowity. Jest dobrze. Dziwią nas tylko dolewki napojów bez ograniczeń. Kelnerka przynosi nam kolejne kubki, chociaż nasze nie osiągnęły jeszcze połowy.  Na to trzeba uważać.

 20161124_135908

Wieczorem korzystamy z dobrodziejstwa naszego osiedla i wyciągnięci przez dzieci idziemy na siłownię. Jest mała, ale przyjazna, prawie pusta. Nie damy się, w Ameryce my też będziemy bardziej fit.