Dzisiaj bardzo osobiście i nostalgicznie będzie. Taki nastrój od rana mnie złapał.
Odkąd piszę blog bardzo lubię poranki. Odkryłam, że jak wieczorem wrzucę post, to rano budzę się i czeka już na mnie dużo komentarzy i dobrej energii. Więc na start jest dobrze.
Ostatnie dni, to czas małych wyzwań i wielu przemyśleń.
Dużo myślę o tym, jak bardzo przywiązujemy się do miejsc, osób, rzeczy. Po decyzji o wyjeździe pierwsze myśli dotyczyły tego, że nie będę widywała się ze znajomymi, z rodziną, co z moją pracą? Moje projekty? Ludzie w pracy? Moje pasje? Moja grupa taneczna? Nie będę mogła wyskoczyć do Bachusa na lunch i Kawonu na piwko czy koncert!!! Ale potem dotarło do mnie (nie myślimy o tym na co dzień), że chodzę 5 lat do tego samego fryzjera, 15 lat do ginekologa i 16 do kosmetyczki. Mam do niech takie zaufanie, że zmiana to jak zdrada. Mam wewnętrzny bunt, żeby pójść do przypadkowego fryzjera. Więc jak zobaczycie na zdjęciach, że wyglądam gorzej to nie dlatego że Ameryka wpłynęła na mnie destrukcyjnie, tylko postanowiłam zapuścić włosy, bo na pewno nikt nie zetnie mnie tak dobrze jak Marcin!!!! Mały bunt.
Ale są też rzeczy, które poprawiają mi humor irracjonalnie.
Przez wiele lat byłam zdecydowaną przeciwniczką Crocsów. Moja koleżanka, która wyrażała zachwyt nad nimi zawsze słyszała ode mnie, że nigdy nie założę tych ohydnych gumowych butów. Ale oczywiście rzeczywistość spłatała mi figla i kilka lat temu przed wyjazdem na Woodstock (do pracy oczywiście) okazało się, że w prognoza pogody przewiduje, że będzie ciepło, ale deszczowo. Ratunku. W szale biegałam po sklepach, bo odwieczne tenisówki tym razem miały się nie sprawdzić i wtedy pierwszy raz założyłam crocsy i pokochałam je. Tamte pierwsze mam cały czas i przeszły już ze mną dużo, a od tego czasu muszę hamować się, żeby nie wykupić wszystkich nowych modeli w sezonie. I właśnie kilka dni temu dotarły do mnie nowe kalosze (oczywiście crocsy). Przecież muszę mieć kalosze, a moje ostatnie umarły (zresztą też na Woodstocku). No więc jak już mam kalosze, to muszę je wykorzystać. Postanowiłam, że pójdę na piechotę do sklepu. Brzmi jak wyzwanie 6 latka. Ale co tam. Jeden kompleks sklepowy jest tak położony, że mogę przejść osiedlem, czyli mam chodnik.
Jestem gotowa. Mam nawigację w telefonie, 37 minut do sklepu. Idę. Całą drogę w obie strony nie potkałam ani jednego człowieka. Kilka razy przejeżdżała koło mnie policja, już myślałam, że będą mnie zatrzymywali, bo podejrzanie to wygląda, idę, sama i robię zdjęcia całej okolicy. Moja wyprawa do sklepu prawie osiedlowego zajęła mi 2 h. Niezłe przeżycie.
W drodze powrotnej popadał lekki deszczyk, więc moje kalosze sprawdziły się.
Pomyślcie czy ktoś z was kiedykolwiek w dorosłym życiu miał takie wyzwanie? J
Wrzuciłam zdjęcia z mojej drogi do sklepu i z balkonu. Okazało się, że oprócz wody mamy też fontannę, tylko była zepsuta. Woda płynąca ponoć działa kojąco. I świeci w nocy J
Nienawidzę ciosów 😛
🙂
Crocsow miało być nienawidzę i już
może twój czas jeszcze nie nadszedł 🙂
Bardzo ciekawy blog.Przeczytalam wszystko z ciekawoscia, czekam na więcej. Nie mam tak duzo odwagi jak wasza rodzinka, fajnie tak zaczac zyc inaczej, w nieznanym srodowisku i miejscu.Powodzenia.
Super. Dziękuję za wsparcie, jest ono dla mnie bardzo ważne, bo to cały czas początki (zarówno pobyt tutaj, jak i blog) i czasami musze przekonywać sama siebie, że to na prawdę ma sens.
Buntowniczka z konieczności 🙂
Ale zawsze walcząca. 🙂 Wiesz coś o tym
Crocsy, jak croksy. Patrzę z przyjemnością na zdjęcia osiedla: żadnych betonowych płotów czy chociaż siatek. Amerykanie się nie grodzą, to dopiero szok.
Dokładnie brak ogrodzeń też bardzo mi się podoba, dzięki temu czuć więcej przestrzeni i zieleni. Super też jest to, że nie wycięli tych wielkich drzew, tylko osiedla budują tak, żeby się do nich dopasować. Ogrodzeni trochę są, ale tylko z tyłu. Pozdrawiam 🙂
Hej Aga
Tak “se” czytam i “zazdraszczam”. Mężuś polecił, fajna lektura.
Znając Ciebie (trochę?), wiem – dasz sobie radę. W tych USA’ch jest sporo pozytywów. Już je dostrzegasz. Tak będzie dalej. Grunt, aby z całokształtu było ich znacznie większe pół… 🙂
Crocsy? Też mam kupiłem 2 pary, w USA/Florydzie, w tym jedna para biało-czerwona. Musiałem – wersja limitowana. Można się do nich przyzwyczaić. Sushi masterzy tylko w nich biegają w restauracji (Ci bardziej modern)
Z drugiej strony to jest tylko inny rodzaj “kapci”…
Chillis? – moja Ulubiona knajpa, a w niej:
No1: https://www.chilis.com/menu/fajitas-enchiladas/mix-match-fajitas
No2: https://www.chilis.com/menu/ribs-steaks/10-oz-honey-chipotle-shrimp-sirloin
TEGO WAN ZAZDROSZCZĘ… Ale dam sobie z tym radę wkrótce…
Wiem, że mężuś lubi żeberka – też są świetne – łączę się z nim/Wami w bólu przy degustacji:)
Jeśli chodzi o chodzenie “on foot” to fakt, dziwnie patrzą na takich osobników (szczególnie robiących zdjęcia). Police często potrafi zatrzymać, sprawdzić ID, a w ostateczności nawet zaproponować podwózkę.
Aga – lepiej na sportowo i truchcik.
OK, wystarczy. PISZ DALEJ, Okraszaj zdjęciami i z PL pozdrowieniem hejkum kejkum olo ratuj 🙂
Biało – czerwone crocsy – będę szukała!!! Rozumiem, że danie rady będzie wyglądało tak, ze nas odwiedzisz 🙂
Jeszcze mnie policja nie podwoziła. To może być przeżycie. hi hi. Bede chodziła. 🙂
Dzięki za wszystko.
Wszystko się może zdarzyć…
Ależ tajemniczy jesteś 🙂
Na poczatku tez tak chodzilam. Polecam rower, rolki i.t.p. Dalej dojedziesz i policja sie nie czepi. A jak fryzjera sama wybierzesz za porada znajomej z dobra fryzura to tez bedzie dobrze. Niestety te ciezkie dni to nigdy nie znikaja. Przynajmniej u mnie.?
Powodzenia
Ale mam nadzieję, że będzie ich dużo mniej.
Agnieszka ! Co to za przeszklony budynek ?
Biblioteka. Jeszcze nie odkryłam, ale ponoć fajna i dużo się w niej dzieje.
Ależ tam pięknie Pani Agnieszko! I jak pięknie napisane 🙂 czekam na więcej i zapisuje blog w ulubionych 🙂 pozdrawiam
Super. To moje początki. Blogowe i życiowe, więc wsparcie bardzo potrzebne.
Mnie bardzo zaskoczyło to jak tu ładnie. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego 🙂