Wiecie już, że jestem przygotowana do różowego szaleństwa, więc teraz szczegóły. W przeddzień oficjalnego otwarcia konwencji firmy Trzydzieści Jeden, byłyśmy zaproszone na imprezę z tańcami. Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, ale chwilę po ty jak przyzwyczaiłam się do obezwładniającego różu okazało się, że można tam się fajnie bawić. Super muzyka „na żywo” z chwili na chwilę trochę więcej tańczących. Znalazły się nawet takie wariatki jak ja i po jakimś czasie szalałyśmy na scenie. Jak zabawa, to zabawa. AAAAAAA Okazało się, że szalałam z właścicielką firmy. Wierzycie w to? Ja nie mogłam uwierzyć, rozmawiałam z nią, a potem z rzeczniczką prasową. Śmiałyśmy się, że nikt specjalnie jeszcze z Polski na ich imprezę nie przyjechał.

 

Prawdziwe otwarcie konwencji okazało się obezwładniające. Balony, muzyka, oprawa jak na wielkim koncercie, emocje, ekscytacja, zaczęło mnie to ruszać. Naprawdę. Nie wytrzymałam tam cały czas, bo poziom indoktrynacji był za duży. Jesteście najlepsze. Możecie wszystko. Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Każda osoba zabierająca głos była najszczęśliwsza na świecie i najbardziej przekonująca. Jedna z nich schudła 40 kilo, choć nikt w nią nie wierzył, druga jak wypuściła dzieci do szkoły to założyła firmę wartą teraz miliony dolarów. Bardzo ważnym elementem całej imprezy była wiara. Słowo „Belief” było wymieniane miliony razy. Po takiej indoktrynacji, czujesz się prawie w obowiązku emanować szczęściem i radością. Musisz móc wszystko. Trochę to było przytłaczające, ale niesamowicie ciekawe.

 

To chyba typowo amerykański sposób patrzenia na świat, ale zaczyna zalewać też cały świat. Nie wiem czy takie podejście jest dobre, czy złe. Ale na pewną jest wciągające, uzależniające.