Archiwum: #smaczneporto

krokodyla daj mi luby

Planując wyjazd do Nowego Orleanu moja rodzina sporządziła 2 listy. Pierwsza – co chcemy zobaczyć, druga – co chcemy zjeść. Nie wiem na które przeżycia bardziej czekaliśmy, ale obie listy zostały zrealizowane.

 Pierwszy dzień rozpoczęliśmy od spróbowania słynnych kanapek Po- Boy w polecanej w przewodnikach knajpce Liuzza’s. Okazały się rekordem świata. Niby zwykła francuska bagietka z krewetkami i warzywami, ale wszystko wyśmienite. Pieczywo chrupiące, krewetki świeże, pyszny sos. Tanio nie było, ale smakowało niesamowicie. Można spróbować zrobić w domu.

 

Kolejnym punktem programu były słynne beignets, słodkie puszyste kwadratowe pączki posypane dużą warstwą cukru pudru. Jesteśmy szczęśliwe, całe w cukrze. Chyba trzeba będzie to wybiegać

 

Prawdziwą nowoorleańską jambalayę z kiełbaskami andouille spróbowaliśmy czekając na paradę. Była ok, ale ja często gotuję jambalayę w domu i jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innego smaku. Ta oryginalna była cięższa, bardziej paprykowa i jakby wędzona. Oczywiście chcemy spróbować wszystkich owoców morza, bo tutaj są świeże i wyśmienite. Przed znanymi knajpkami w centrum ciągną się długie kolejki, dlatego my wybieramy te na uboczu, ale czasami i tak musimy poczekać na stolik. Średni czas oczekiwania – pół godziny, w Polsce raczej poszukalibyśmy innego miejsca, ale zaczynamy się chyba przystosowywać do nowej rzeczywistości. Przemiał jest niesamowity. Nasze serce podbija talerz dla dwojga, który spokojnie starczyłby dla naszej czwórki. Ostrygi, krewetki, krab, ryby. Wszystko godne powtórzenia. Pierwszy raz próbowałam ostryg i zgadzam się z teorią, że „smakują morzem” to jest niesamowite.

 

Wracając z królestwa tabasco namierzyliśmy knajpę u Dona, gdzie Arek dopchał się krewetkami przygotowanymi w sposób tradycyjny, czyli deep fry, a my spróbowałyśmy nowości. Krewetki faszerowane, okazały się tak naprawdę krewetką w farszu. Pyszne, chodź trochę tłuste, chociaż z nazwy grillowane. Amelia zrezygnowała z dania głównego i zamówiła dużą miskę gumbo. Które było kolejnym daniem na naszej liście. Amelia rzuciła się na zawartość talerz, ale po chwili zastygła z dziwną miną. Zupa nie wygląda zachęcająco, ale próbujemy o co chodzi. Smak okazuje się bardzo nie nasz. Ale naprawdę BARDZO. Podejmujemy jeszcze próbę wyłowienia kilku kawałków mięsnych i rezygnujemy z konsumpcji. Podzieliliśmy się z załamanym dzieckiem naszymi daniami, na szczęście starczyło dla wszystkich.

Jeszcze kilka ładnych dni hasło gumbo, wywoływało u nas salwy śmiechu. Co jemy jutro? Gumbo 🙂

 

Ostatnią jedzoną przez nas ciekawostką były prażnki z aligatora, które znaleźliśmy ostatniego dnia naszego pobytu. Generalnie nie polecam. Kilka kęsów było ok, to znaczy dawały się pogryźć, ale pozostałe były tak żylaste, że poddaliśmy się dość szybko.

 

 

Wiemy już, że uwielbiamy kuchnię Nowego Orleanu, ale kilku dań będziemy unikali.

Smacznie w Porto

Wszyscy jadąc do Porto dowiadują się, że najbardziej typowe potrawy regionalne to suszony dorsz i kanapka francesinha i to jest prawda, ale warto też próbować wszystkich innych wspaniałości.

Dorsz czyli bacalhau występuje we wszystkich postaciach i we wszystkich jest fantastyczny, pod warunkiem, że jest dobrze przyrządzony, a tak jest w prawie wszystkich knajpkach. Miejsce do jedzenia wybieramy na nos i oko, czyli zaglądamy ludziom w talerze, patrzymy jakie są porcje, czy ładnie wyglądają,  jakie są miny jedzących i jakie unoszą się zapachy? Ważne jest czy jest dużo wolnych stolików i oczywiście jakie są ceny. Jeszcze w Polsce spisałam sobie w telefonie potrugalskie nazwy wszystkich interesujących mnie potraw. A więc: małże, krewetki, ośmiornica, kalmary, różne gatunki ryb. Zdecydowanie przydało się, bo w mniej znanych miejscach obsługa często mówi tylko po portugalsku.

bacalau-a-bras  malze porto-233 porto-390

Bacalhau a bras to było nasze odkrycie jeszcze na wyjeździe w Lisbonie, za każdym razem jest trochę inny, odkrywa smaki, których nie znamy. Kolejna odsłona, tym razem związana z Porto nierozerwalnie to bacalhau a douro z dodatkiem krewetek i kawałkiem smażonego dorsza. Jest to danie, którym może najeść się każdy głodomór.

W małej knajpce na Vila Nova de Gaia odkrywamy proste danie z krewetek, które powala nas na kolana i wracamy tam przez dwa wieczory, jedząc krewetki nawet na deser. Nasze serce podbiła tam również bardzo przyjemna i szczera obsługa. Kelner mówi nam po cichu, po próbie zamówienia kalmarów, że kalmary nie, bo mrożone, ale krewetki super świeże.

porto-751

Najlepszą doradę znalazłyśmy na Rynku Bolhao. Przyniesiona świeżutka ,ze stoiska obok, prosta, grillowana z solą morską. Na deser, kilka kroków dalej kupiłyśmy: figi, marakuje, papaję. Żyć nie umierać. Potem w maleńkiej knajpce pyszne cafe pingalo i pastel de nata. Hmmm….