Archiwum: #travel

Nadal Święta

Ostatnio jestem monotematyczna, ale to nie moja wina, że święta za pasem.

Przyszedł czas na choinkę, ozdoby i pakowanie prezentów.

Choinka oczywiście musi być żywa, taka jak w domu. Oj ale mamy prawie wszędzie grubą wykładzinę i dociera do mnie informacja, że choinki można wyrzucać tylko 2 dni po świętach, bo inaczej nie zabiorą. Nie po to ubieram choinkę, żeby się jej pozbywać zaraz po świętach. No dobra, będzie sztuczna. Ale mała. Jedziemy do sklepu. Wszystkie towary świąteczne są już przecenione 50% choinki też, ale jedyna mała ładna, nie. Masakra, ale koło niej stoi piękna duża choinka wystylizowana pięknie na żywą z szyszkami i po przecenie jest niewiele droższa od tej małej. No i oczywiście bierzemy dużą.

Od kilku lat ozdoby na choinkę robimy z dziewczynami w większości same. Choinka ma być nasza. W tym roku natchnęła mnie moja przyjaciółka, która dała mi jeszcze przed wyjazdem białe piękne gwiazdki na choinkę robione na szydełku. Podarunkiem tym wywołała oczywiście potoki łez, bo to moje ukochane święta a dotarło do mnie wtedy, że w tym roku spędzimy je sami. Ale co tam. Do przodu. Będę robiła gwiazdki i coś jeszcze wymyślę z dziewczynami.

Odkrywam czadowy sklep. Nazywa się Hobby Lobby i jest tam wszystko związane z jakimkolwiek hobby. Jestem sama, więc mogę łazić po nim godzinami. Setki tasiemek, koralików, włóczek. Wszystko na regałach, wszystkiego mogę dotknąć. Chciałabym kupić wszystko, ale pięć głębokich oddechów i staram się opanować. Jeszcze tu wrócę.

Kupuję włóczkę białą i czerwoną, szydełko, kilka tasiemek, koraliki i przechodzę do części świątecznej. Muszę przygotować kilka prezentów dla nauczycieli i naszych nowych znajomych, którzy pomagają nam.  Oj jak będzie łatwo. Można tu kupić kilka rozmiarów pudełeczek na drobiazgi, woreczki z nadrukiem śnieżynek na pierniki. Lubię takie pierdółki. A jeszcze super jest to, że 6 pudełeczek kosztuje 3 $, a 12 woreczków 2 $. Wiec można poszaleć.

 

Przez 3 dni wyglądam jak wariatka pół dnia siedzę na podłodze przed telewizorem. Odpalam Przyjaciół i robię na szydełku gwiazdki, szaliki, czapki itp…. To były akurat trochę gorsze dni, jak wygrywa tęsknota i poczucie wyobcowania.

Kto ma jeszcze jakieś ciekawe pomysły na ozdoby świąteczne?

Impreza

Atmosfera świąteczna rozwija się pełną z parą. Mamy pierniki, mamy ozdoby, byliśmy na paradzie.

 

Ale mam też już za sobą, kolejne doświadczenie. Po raz pierwszy uczestniczyłam w firmowej świątecznej imprezie. Firma mojego męża zaprosiła, znajomy Hiszpan, którego żona wyjechała powiedział, że zaopiekuje się naszymi dziećmi, więc jedziemy. Ja oczywiście pytam jakie stroje? Przypominam, że kontener jeszcze nie dotarł, więc mam tylko tyle ile każdy zmieścił w swojej w walizce. Chodzę w tych rzeczach już 5 tygodni na okrągło, więc trochę mi się znudziły. Odpowiedź odnośnie stroju jest niepokojąca. Kobiety zazwyczaj sukienki, mężczyźni garnitury, ale będzie bardzo różnie. Podjęliśmy próbę, żeby ubrać się elegancko, pojechaliśmy do sklepu. Pierwszy, niedaleko od mieszkania jest TJ max.

Teraz znienawidzą mnie wszystkie czytające kobiety.

Jest np. elegancka piękna czerwona sukienka Calvina Kleina za 20 $.

Wybieramy rzeczy, ale nie jest tak dobrze. Oczywiście mam problem z rozmiarówką. Jest tylko amerykańska. Nie mam pojęcia co ma wziąć. Arek sobie jakość poradził, ja robię pierwsze podejście, za duże. Kolejne wybrane rzeczy. Też nie trafiłam z rozmiarem. Jak pomyślę, że musiałabym jeszcze wybrać buty, a widzę już minę mojego kochanego męża, który jest gotowy od 15 min, to rezygnuję z tych zakupów. Założę coś co mam, a tutaj na spokojnie przyjdę sobie na spacer i nie będę miała stresu czasowego.

 

Jedziemy. Impreza zaczyna się o 18. Jesteśmy punktualnie i prawie pierwsi. Czeka na nas wielka pusta sala z okrągłymi stolikami i miejscem do tańczenia. Po woli schodzą się goście. Bardzo żałuję, że nie mogłam zrobić wam zdjęć, ale rozrzut, jeżeli chodzi o stroje jest niesamowity. Na jednym biegunie są najbardziej dopracowane czarnoskóre kobiety. W długich sukniach prawie balowych z fryzurami jak na wesele, a na drugiej amerykańscy południowi mężczyźni w koszulkach, dżinsach i oczywiście bejsbolówkach na głowach. Nie myślcie, że zdejmują te czapki jak siadają do elegancko nakrytego stołu.

Najbarwniejszy jest miły starszy pan, który do daszka czapki ma przyklejoną taśmą klejąca gałązkę jemioły. Pomysłowy.

 

Zaczynają się tańce. Okazuje się, że na parkiet, ale tylko przy określonych piosenkach wychodzą grupki czarnoskórych kobiet i tańczą układy, takie jak na kowbojskich filmach. Jednak jestem w szoku, wygląda to niesamowicie. Jest chwila przełamania i do jednego z tych tańców dołącza jasnoskóra (jak mówi moja córka Tosia) znana mi już Boni. Lecę, będę tańczyła. Umiem.

Skok w przód, skok w tył, gibanie się w prawo, potem w lewo, prawa lewa wolno prawa lewa szybko i  znów skok. Czad.

 

Jeszcze ostatnia niespodzianka wieczoru. Loteria. Miłe panie wyczytują zwycięzców. Wygrywa ¼ Sali. Nasza nagroda to karta podarunkowa o wartości 25$ na zakupu w naszym sklepie spożywczym. I co macie takie przeżycia?  

Parada

Świąteczna parada to kolejna nowa świąteczna tradycja. Zapowiedziana na sobotę lub w niedzielę, jeżeli w sobotę będzie padało. Taka była oficjalna informacja. Podoba mi się to. Nic na siłę, więc podane są 2 daty.

Policja obstawiała ulicę już od rana i wszędzie były porozmieszczane informacje na tablicach w jakich godzinach ruch będzie zamknięty. Obserwujący zaczęli gromadzić się już godzinę przed rozpoczęciem zajmując najlepsze miejsca. Wielu było bardzo profesjonalnie przygotowanych. Krzesełka, koce, napoje…. Miejsca jest naprawdę dużo.

My zajmujemy miejsce na łuku. Jesteśmy bardzo dobrze chronieni przez policję.

 

Zaczyna się parada. Pierwszy jedzie samochód policyjny i szeryf. Najważniejsza osoba w mieście. Potem wszystkie szkoły, przedszkola, kluby sportowe, skauci, cheerleaderki. Zaskakujące jest to, ile różnych osób prezentuje się na paradzie w tak małym mieście. Po dwóch godzinach poddajemy się. Najfajniejsze są orkiestry. Poziom orkiestr szkół jest niesamowity, mają taką moc, że za każdym przejściem mamy gęsią skórkę. Na początku w większości idą jeszcze osoby z flagami. Niesamowite wrażenie. Mieliśmy nawet pomysł, żeby iść razem z orkiestrą, ale dzieciaki się nie zgodziły, bo większość przechodzących częstowała cukierkami, czyli rzucała cukierkami w dzieciaki, które co chwilę staczały totalną walkę.

Byli jeszcze: weterani na wózkach, stajenka z muppetami, wszystkie ważne osoby w mieście, stare auta, strażacy, kościoły, firmy budowlane….

Mieliśmy swój zimowy kolędowo świąteczny korowód.

Soul Fish i Huey’s

Mamy już swoje ulubione miejsca jedzeniowe w Germantown.

Pierwsze, które nas zachwyciło smakowo, to Soul Fish Cafe. Można tutaj zjeść suma na kilka sposobów. Karta jest krótka, jak w większości tutejszych knajpek, jedzenie proste, w pysznej lekko pikantnej panierce, smażone na głębokim tłuszczu, więc wydawałoby się, że ciężkie, ale nie jest tak. Nie wiem, jak oni to robią.

Knajpka jest fajna między innymi dlatego, że podkreśla lokalny charakter, chociaż jest to sieciówka. Na ścianach wiszą zdjęcia z połowów, własnoręcznie wykonany sum. To miejsce nie jest bezosobowe.

W wielu miejscach dzieci dostają swoje menu, które zazwyczaj jest też kolorowanką. Dania z karty dla dzieci zazwyczaj są naprawdę tanie, ale nie wszędzie są dobre i wystarczająco duże dla 9 latki. Soul Fish zachwyca. Zwykłe dania kosztują ok. 12 -14 $, a dziecięce 5 -6 $ a porcje są prawie takie same. Więc akurat tutaj wykorzystujemy sytuację i Amelka też załapuje się na dziecięce menu. My bierzemy różne dania i następuje tradycyjna wymiana pożywienia.

 

W Amerykańskich knajpkach trzeba jednak pamiętać, że do ceny z menu zostanie doliczony podatek ok. 10 % i napiwek. Który jest praktycznie obowiązkowy i dość wysoki. Na rachunku często są podpowiedzi i jest to 15, 18 lub 20 %. Więc cena końcowa rośnie dość znacznie.

 

Drugą knajpką jest Huey,s, obecnie cudnie przystrojony na święta. Ma atmosferę trochę irlandzkiego pubu, a hamburgery tam są niesamowite. Ma też tradycję. Każdy hamburger przebity jest wykałaczką, którą można spróbować wbić w sufit wydmuchując ją przez słomkę. Ta sztuczka wychodzi tylko Arkowi i to nie zawsze. Nasze wykałaczki wykonują lot koszący. Trzeba bardzo uważać, żeby nie trafić komuś do talerza. Niektórzy śmiałkowie celowali między śmigła wiatraka na suficie i jak widać kilku się powiodło, ale wyobrażam sobie te latające wykałaczki, które trafiły w obracające się śmigło. Raz w roku. Nie wiemy jeszcze, kiedy. Goście typują, ile jest wykałaczek. Wszystkie są zbierane i ten kto był najbliżej trafienia dostaje nagrodę. Fajne nie?

Znacie jakieś knajpki z takimi fajnymi tradycjami?

Ja znam jeszcze jedną, ale to na Starym Kontynencie. Moi znajomi winotekę pod Rzymem w której kelner chodził między stolikami i grał na trąbce, przy czym zaglądał w oczy co ładniejszym klientkom. Klient mógł postawić szoty całej załodze i wtedy rozlegał się dzwonek. Wszyscy z obsługi podchodzili do baru (nawet kucharze) i dodawali sobie energii do pracy. Był też rowek, który przebiegał przez cały kamienny blat baru i podłogę, aż do drzwi, czasami wlewali tam mocny alkohol i zapalali. Niesamowite wrażenie. (Lida i Andrea pozdrawiam was bardzo)

Szykujemy się do świąt

No to mamy już ozdobę na drzwiach. Światełka kupione. Nawet zawieszone.

 Będziemy piekły pierniki.

Jedziemy na zakupy. Mąka i miód są. Cukier brązowy z przypraw cynamon i chilli, będę robiła mix, no i proszek do pieczenia. Kupiłyśmy też blaszki, foremki, papier do pieczenia dostałam od Marty. Amerykanie czasami jak coś jest w promocji to kupują to bez opamiętania. Marta rozdawała papier do pieczenia, bo stwierdziła że ma zapas do końca życia.

Zagniatamy na cztery ręce ciasto. Dziewczyny oczywiście pomagają. Pod koniec zagniatania okazuje się, że zapomniałyśmy o kakao (już drugi raz nie zagniatam) i o wałku do ciasta. Arek został wysłany do sklepu. Ciasto odpoczywa. Wałek mamy. Produkcja taśmowa. Są pierwsze pierniki. Próbujemy. Jakby słonawe. Co to może być przecież nic nie dodawałyśmy!!!!!! Sprawdzamy wszystko. Proszek do pieczenia jest słony na maxa, a Tosia szczodrze sypnęła pełną łyżeczkę. Dużo lukru i będzie dobrze, albo będziemy udawały, że to jak ze słonym francuskim karmelem. Sól tylko dla podbicia smaku J

20161204_180804 20161204_180807 20161204_180816 20161204_180823

Za to przybory do dekorowania kupiłyśmy świetne i dekorowanie idzie na super. Mamy zajęcie na kilka wieczorów.

20161204_204625 20161204_204632 20161204_204635

Dzisiaj bardzo osobiście

Dzisiaj bardzo osobiście i nostalgicznie będzie. Taki nastrój od rana mnie złapał.

Odkąd piszę blog bardzo lubię poranki. Odkryłam, że jak wieczorem wrzucę post, to rano budzę się i czeka już na mnie dużo komentarzy i dobrej energii. Więc na start jest dobrze.

Ostatnie dni, to czas małych wyzwań i wielu przemyśleń.

Dużo myślę o tym, jak bardzo przywiązujemy się do miejsc, osób, rzeczy. Po decyzji o wyjeździe pierwsze myśli dotyczyły tego, że nie będę widywała się ze znajomymi, z rodziną, co z moją pracą? Moje projekty? Ludzie w pracy? Moje pasje? Moja grupa taneczna? Nie będę mogła wyskoczyć do Bachusa na lunch i Kawonu na piwko czy koncert!!! Ale potem dotarło do mnie (nie myślimy o tym na co dzień), że chodzę 5 lat do tego samego fryzjera, 15 lat do ginekologa i 16 do kosmetyczki. Mam do niech takie zaufanie, że zmiana to jak zdrada. Mam wewnętrzny bunt, żeby pójść do przypadkowego fryzjera. Więc jak zobaczycie na zdjęciach, że wyglądam gorzej to nie dlatego że Ameryka wpłynęła na mnie destrukcyjnie, tylko postanowiłam zapuścić włosy, bo na pewno nikt nie zetnie mnie tak dobrze jak Marcin!!!! Mały bunt.

Ale są też rzeczy, które poprawiają mi humor irracjonalnie.

Przez wiele lat byłam zdecydowaną przeciwniczką Crocsów. Moja koleżanka, która wyrażała zachwyt nad nimi zawsze słyszała ode mnie, że nigdy nie założę tych ohydnych gumowych butów. Ale oczywiście rzeczywistość spłatała mi figla i kilka lat temu przed wyjazdem na Woodstock (do pracy oczywiście) okazało się, że w prognoza pogody przewiduje, że będzie ciepło, ale deszczowo. Ratunku. W szale biegałam po sklepach, bo odwieczne tenisówki tym razem miały się nie sprawdzić i wtedy pierwszy raz założyłam crocsy i pokochałam je. Tamte pierwsze mam cały czas i przeszły już ze mną dużo, a od tego czasu muszę hamować się, żeby nie wykupić wszystkich nowych modeli w sezonie. I właśnie kilka dni temu dotarły do mnie nowe kalosze (oczywiście crocsy). Przecież muszę mieć kalosze, a moje ostatnie umarły (zresztą też na Woodstocku). No więc jak już mam kalosze, to muszę je wykorzystać. Postanowiłam, że pójdę na piechotę do sklepu. Brzmi jak wyzwanie 6 latka. Ale co tam. Jeden kompleks sklepowy jest tak położony, że mogę przejść osiedlem, czyli mam chodnik.

20161205_124215 20161205_125038

Jestem gotowa. Mam nawigację w telefonie, 37 minut do sklepu. Idę. Całą drogę w obie strony nie potkałam ani jednego człowieka. Kilka razy przejeżdżała koło mnie policja, już myślałam, że będą mnie zatrzymywali, bo podejrzanie to wygląda, idę, sama i robię zdjęcia całej okolicy. Moja wyprawa do sklepu prawie osiedlowego zajęła mi 2 h. Niezłe przeżycie.

 

20161205_141334 20161205_130059 20161205_125425 20161205_125134 20161205_124540 20161205_124218

W drodze powrotnej popadał lekki deszczyk, więc moje kalosze sprawdziły się.

Pomyślcie czy ktoś z was kiedykolwiek w dorosłym życiu miał takie wyzwanie?  J

 20161205_124215 20161202_153030 20161202_172657 20161202_170059

Wrzuciłam zdjęcia z mojej drogi do sklepu i z balkonu. Okazało się, że oprócz wody mamy też fontannę, tylko była zepsuta. Woda płynąca ponoć działa kojąco. I świeci w nocy J

Memphis i Elvis

Pojechaliśmy w niedzielne południe do Memphis, żeby zobaczyć najbardziej znaną bluesową ulicę na świecie. Tu wszystko jest „Most famous of the World”. W centrum miasta jedna ulica jest zamknięta dla ruchu aut i to jest właśnie to. Wygląda to trochę tak, jakby ktoś do szarej bajki wkleił kolorową kartkę. Wszystko błyszczy, rozbrzmiewa muzyka, full color.

20161204_112732 20161204_112804 20161204_113107 20161204_121028

Spokojnie spacerujemy, słuchamy muzyki i zaglądamy w wystawy sklepów. Można tu kupić wszystko co ma jakikolwiek związek z bluesem. Ja oczywiście biegam i robię zdjęcia i nagle … nie mogę uwierzyć własnym oczom. Na jednej z wystaw są zdjęcia znanych osób z sentencjami, które wygłosiły o Memphis i bluesie i z tej właśnie wystawy spogląda na mnie znajoma twarz. Papież Jan Paweł II, ale mało popularne zdjęcie z czasów młodości. Czuję wzruszenie.

20161204_112945 20161204_112958 20161204_113006

Z uśmiechem ruszamy dalej i wchodzimy do wielkiego sklepu z pamiątkami i rzeczami z czasów Elvisa. Naprawdę przenoszę się w lata 60- te, czuję jakby w każdej chwili do sklepu miał wejść Elvis.

 20161204_113119 20161204_113239 20161204_114000

Każda rzecz jaką bierzemy do ręki jest niesamowita. Dziewczyny rozbiegają się i tylo co jakiś czas słyszymy. Mamo zobacz. Tato chodź tu. Spędzamy tam ponad godzinę i wychodzimy z foremką do ciastek w kształcie gitary, kostką do grania na gitarze, kartkami świątecznymi z Elvisem i oczywiście słodyczami.

20161204_114922 20161204_114516 20161204_114506 20161204_114132 20161204_114126 20161204_114058 20161204_114956

Opuszczając dzielnicę bluesa mijamy Hard Rock Cafe i Amelka mówi, że marzy o tym, żeby zrobić sobie selfie w środku. Ok. Czekamy na zewnątrz. Wychodzi Amelia, a za nią pan, który nas woła. Mówimy, że nie będziemy teraz nic jedli, tylko córka chciała zdjęcia. Pan z uśmiechem przekonuje nas dalej. Ok, wchodzimy. Pan prowadzi Amelię na scenę, pokazuje, że może usiąść przy perkusji, daje jej pałeczki. Dostrzega Tosię siedząca z boku i biegnie po gitarę dla niej. To będzie fota. Bardzo dziękując wychodzimy z zadowolonymi dziećmi. Podoba mi się takie podejście.

20161204_122217 20161204_122155 20161204_121931

Father & daughter dance

Znów jestem umówiona z dziewczynami. Rozmawiam o tym z Martą. Ona jest Amerykanką z New Jersey, jej mama pochodzi Portorykanko i przeprowadziła się tutaj w czerwcu. Czuła się bardzo wyizolowana. Wcześniej mieszkała w dużym mieście, miała pracę, dostęp do wszystkiego i wielu znajomych. Tutaj mąż w pracy, córka w szkole i została sama. Po jakimś czasie stwierdziła, że dużo mam, które odprowadzają swoje dzieci na autobus też są nowe. Stoją same z nikim nie rozmawiają. Próbowała zaktywizować grupę. Wcale nie było to łatwe. Dużo rodzin to Chińczycy, Japończycy i Hindusi. Oni rozmawiają tylko ze sobą. Ale powoli zaczęło się udawać i na wzór wielkich organizacji powstała nasza mała. Germontown moms. Jesteśmy umówione na kawę. Fajnie.

Wróciłam z kawy i lekko kręci mi się w głowie. Była z nami też mama Marty i nie licząc jej byłam zdecydowanie starsza od reszty. Czyżbym oszalała i takie decyzje podejmuje się wcześniej? Ale co tam!!!!  8 kobiet każda z innym akcentem i przyznam, że jak zaczęły rozmawiać o ubezpieczeniach poporodowych to odpadłam i przestałam starać się zrozumieć. Bo choć rozumiałam słowa to mechanizmów już nie. Ale popłoch wywołało zupełnie coś innego. Dzisiaj wieczorem jest w szkole Father & daughter dance. Super. Pójdą pobawią się. A tu moje mamy zaczynają pokazywać sukienki, złote buty, stroiki na ręce i opowiadają, jak szykowały mężom garnitury. Ratuuuunku. Nie mam nic takiego. Większość naszych rzeczy płynie. W szafie Tosi nie ma nawet nic eleganckiego a co dopiero na bal.

img-20161202-wa0003 img-20161202-wa0004 img-20161202-wa0005

Uzgadniamy z Tosią, że nie zdążymy jechać po nic balowego. Coś wykombinujemy i ewentualnie dokupimy buty. No więc czarne rajstopy i czarna koszulka, do tego Amelki spódniczka, która kiedyś była moja, zwężona w pasie na 8 zakładek. (jak dobrze, że mam jeszcze przyzwyczajenie z pracy i w kosmetyczce zawsze igłę i nitkę). Jeszcze fajna fryzura. Tutaj ja pokazuję co potrafię i jedziemy po buty.

20161202_175808

 Nie mogę przestać się śmiać.

Oczywiście nie było czarnych lub szarych eleganckich butów. I oto w jakich moja córka poszła na elegancki bal. Błyszczące trampki, które dodatkowo świecą jak się robi krok. Pełnia szczęścia za 30 $. Wszyscy padną, a co tam.

20161202_211534

Wracają. Szczęśliwi, uśmiechnięci i wybawieni, Tosia najedzona słodyczami po dziurki w nosie. Wszyscy mówili, że ma fajne buty. Zobaczymy co wykombinujemy za rok. Ufff męczący dzień, ale wesoły.

Atmosfera świąteczna

Niby podobnie jak u nas, ale jednak inaczej. W Polsce w sklepach widać mikołaje już w listopadzie, ale w domach dopiero przed samymi świętami. Tutaj jest już ogólne szaleństwo. W większości domów są już choinki, ozdoby na domach, balkonach, a nawet na niektórych samochodach. Niektóre widoki jak z rodziny Griswoldów, ale nie wszędzie mogę zrobić fotę, bo większość domów oglądam z auta.

I tu kolejny przepis ruchu drogowego. Jak na drodze jest ograniczenie prędkości do 55 mil to znaczy również, że nie można jechać mniej niż 45 mil. Można za to dostać mandat. Więc jak jest duży ruch to mój mąż nie chce się zatrzymywać, żebym mogła zrobić fajne zdjęcie. Straszne.

20161201_175132 20161201_175235 20161201_175354 20161201_175507

W niektórych miastach organizowane jest włączanie światełek świątecznych na rynku. Jeżeli oczywiście w miasteczku jest rynek, bo w wielu nie ma. Są domy, osiedla z mieszkaniami i sklepy. Duuuuużo sklepów. Wybieramy się na imprezę świąteczną do pobliskiego Collierville. Impreza zaczyna się o 17 a kulminacja ma być koło 19. W miasteczku są tłumy. Cały przekrój wiekowy. Jedni wolontariusze w asyście policji rozdają gorącą czekoladę, u innych można dostać małe pianki do czekolady. Raj dla dzieci. Większość osób nosi okulary, które wyglądają jak do filmów 3D. Dostajemy i my. Okazuje się, że jak się w tych okularach spojrzy na światło to widać mikołaje. Każdy punk świetlny to Mikołaj. Niesamowite. Oczywiście wywołuje piski szczęścia u dzieci. Zapomniałam napisać, że jedziemy tam ze znajomą hiszpańską rodziną. Dziewczyny bawią się świetnie i dogadują w językach międzynarodowych, głównie z użyciem rąk. Zabawa jest przednia. Aż tu nagle (prawie jak w bajce), po występie chóru pojawia się Mikołaj i odlicza razem z tłumem. Stało się. Rozbłysło tysiąc świateł. Teraz w naszych okularach mikołai jest też tysiąc. Ufff. Fajna było

20161201_184912 20161201_185621

20161201_192418 20161201_192556 20161201_192604

Postanowiliśmy nie sprzeciwiać się tradycji i zakupiliśmy ozdobę do powieszenia na drzwiach zewnętrznych. Asymilujemy się. Ale choinka będzie przed samymi świętami.

20161201_081210

Po przebudzeniu

Uczucie inności po dziwnie przespanej nocy nie mija. Nadal jesteśmy po za czasem. Powoli zaczynamy oswajać przestrzeń. Śniadanie, które mamy dzięki uprzejmości sąsiadów, jemy niestety na plastikach, bo naczynia… płyną do nas statkiem/przez ocean.

20161124_085143 20161124_071237

Okazuje się, że amerykańskie przedmieścia naprawdę mogą być piękne.  Właśnie w takim świecie będę na razie żyła. Spacer po osiedlu wśród zieleni, wody i zwierząt – to oswajanie rzeczywistości zaczyna powoli działać.

20161124_105951 20161124_110323img_0559

Jedziemy do wielkiego parku Shelby Farms Park, który znajduje niecałe 4 mile od naszego mieszkania, ale prowadzi do niego 6-pasmowa droga bez chodników, więc raczej zawsze będziemy jeździć tam autem, a nie rowerami, chociaż ścieżki rowerowe budowane są prężnie, więc zobaczymy. Miejsce okazuje się piękne, spokojne i przygotowane do spędzenia tam czasu. Idziemy sobie spacerem dookoła jeziora. Co chwilę mijają nas biegacze, osoby na rowerach, rolkach lub też po prostu spacerujące. Zaczynam zmieniać zdanie o społeczeństwie amerykańskim. Bardzo dużo osób jest tu fit. Przelatujące nad nami klucze gęsi, ogólny spokój i wszechobecne: good morning, hi, how are you? działają kojąco. Zaczynam czuć się dobrze.

 img_0576 20161124_121610 20161124_121446 20161124_115820 20161124_115553

Po długim spacerze jedziemy coś zjeść. Perkins Restaurant & Bakery. I tu tez pozytyw. Knajpkę już prawie zamykają, bo nasz pierwszy dzień w Stanach to Święto Dziękczynienia, ale pani mówi, że nas obsłużą. Jedzenie, świeże, nie za tłuste, porcje normalne a smak niesamowity. Jest dobrze. Dziwią nas tylko dolewki napojów bez ograniczeń. Kelnerka przynosi nam kolejne kubki, chociaż nasze nie osiągnęły jeszcze połowy.  Na to trzeba uważać.

 20161124_135908

Wieczorem korzystamy z dobrodziejstwa naszego osiedla i wyciągnięci przez dzieci idziemy na siłownię. Jest mała, ale przyjazna, prawie pusta. Nie damy się, w Ameryce my też będziemy bardziej fit.