W ostatni weekend trochę pokręciliśmy się po okolicy. Nie mamy jeszcze wszystkiego, więc co jakiś czas musimy ruszyć na łowy. Między innymi, odwiedziliśmy miasteczko Collierville, które wygląda jak z westernów. Niska zabudowa, wszystko stylizowane. Trzeba tylko samochody wymazać, żeby przenieść się w czasie.

 

Najważniejszym sklepem na trasie był sklep kowbojski. Nie mogliśmy się napatrzeć. Wszędzie były skóry, figury Indian, wszelkie oprzyrządowanie do koni. Z zewnątrz sklep wydawał się mały, a w środku okazał się olbrzymi, składał się z kilku połączonych pomieszczeń, we wszystkich było coś ciekawego.

 

Dziewczyny wpadły w szał i przymierzały wszystko co się dało. Przechadzając się po sklepie w butach z krokodyla co jakiś czas wydawały z siebie piski trafiając na nowe gadżety. Amelia wystąpiła ubrana w kompletne kowbojskie ubranko. Ilości wzorów i kolorów butów naprawdę powalała. Najcudniejsze były te dziecięce. Jakby ktoś potrzebował to nawet na 2 letnie dziecko mają. Może nie chciałabym chodzić w takich butach. Nie jestem jeszcze na to gotowa, ale mogę zrobić sobie z nich wystawę w domu. Wprawdzie nie wyszłoby tanio, bo para kosztowała od 100 do 500 $, ale byłoby kolorowo. My z Arkiem pozostaliśmy przy mierzeniu kapeluszy. Może sobie sprawię jeden na lato. Bardzo przyjemne.

 

Popłakałam się przy półce ze spodniami. Większość moich znajomych zna historię jak to ponad 10 lat temu mój mąż znalazł na jakiejś amerykańskiej stronie Wranglery. Opisane były, że to spodnie dla prawdziwego kowboja. Miały zadziwiająco niską cenę, więc postanowił, że je kupi. Namówił też kilku kolegów i rozpoczął pionierskie jak na tamte czasy zakupy internetowe w Stanach. Przygoda z zakupami była długa i skomplikowana, obarczona dodatkowymi kosztami w postaci cła, ale wreszcie przyszły. Oj jak dumny był wtedy mój mąż. Po rozpakowaniu paczki, która okazała się zaskakująco ciężka, nie dałam rady być wspierającą żoną. Leżałam na podłodze piszcząc ze śmiechu. Spodnie okazały się faktycznie godne kowboja, bo kończyły się okolicach pachy i były tak grube i sztywne, że nie dało się zgiąć kolana. Oczywiście Arek nie przyznał się początkowo do porażki i dwa razy prawie z narażeniem życia ubrał się w swoje amerykańskie jeansy. Wyobraźcie sobie moją radość jak, w sklepie znaleźliśmy dokładnie takie same spodnie. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Śmieję się do teraz.