Muszę przyznać, że bawimy się tutaj trochę więcej niż w Polsce i zwiedzamy, kiedy tylko się da. Tym razem padło na Saint Louis. Całą sobotę postanowiliśmy spędzić w parku rozrywki Six Flags. Dzieci oczywiście w siódmym niebie. Muszę powiedzieć, że samo miejsce nie wyglądało zachwycająco, widać po nim wiek, ale przeżycia mocne. Pierwsza kolejka, po przejechaniu której moje dzieci zapewniały mnie, że jest zupełnie spokojna przyprawiła mnie prawie o zawał, postanowiłam więc być ostrożna.
Następna wyglądała dość nobliwie, cała z desek, więc musi być spokojnie. Aaaaaaaaa jak to możliwe, żeby coś poruszające się po konstrukcji z desek rozwijało taką prędkość. Ledwo żyłam. Stałam się jeszcze bardziej podejrzliwa.
Kolejne kilka atrakcji spędziłam na pilnowaniu plecaków mojej rodziny, która bawiła się świetnie. Ja natomiast mogłam robić dla was zdjęcia, więc przynajmniej na coś się przydałam.
W zamian za to, że byłam taka miła dla mojej rodziny zostałam na koniec z opalenizną robotniczo – chłopską, czyli, jak zdejmę koszulkę, to mam wrażenie, że cały czas mam ją na sobie. Ale pogoda cały dzień była cudowna, więc nie narzekam.
Odkryłam jeszcze ze dwie atrakcje dla siebie. Kolejka dla dzieci i łańcuchowa na wysokościach to było coś, co moje serce i głowa mogły przetrwać.