Archiwum: #saintloius

Saint Louis

Po Świętach trochę cofniemy się w czasie. Wracam do naszej ostatniej wyprawy. Tym razem czas na Saint Louis.

Pierwszym punktem programu staje się szukanie miejsca parkingowego, bo mamy taki fart, że właśnie na nasz przyjazd zorganizowali maraton i zamknęli pół miasta. Po 45 minutach w końcu znajdujemy jakąś przejezdną drogę i parking.

 Najbardziej rozpoznawalnym elementem miasta jest wielki łuk znajdujący się nad rzeką. Okazuje się niesamowity i zdecydowanie większy niż przypuszczałam. Jest naprawdę olbrzymi. Miłe jest to, że dookoła pełno ludzi, dzięki imprezie maratonowej, więc jest wesoło, niestety remontują teren dookoła łuku i coś w samym łuku, i w związku z tym nie działa winda i nie możemy wjechać na górę, żeby podziwiać widoki i zrobić wam kilka fotek. Ale i tak spacer dookoła jest fajny. Można wejść pod łuk, gdzie znajduje się ściana z przedstawionymi różnymi ważnymi budynkami i monumentami w USA. Oczywiście ten łuk jest największy.

 

Saint Luis jest bardzo ładne, bo zachowało się tam dużo starych budynków, które konkurują z nowoczesnymi wieżowcami, naprawdę przyjemna zabudowa. Można pospacerować, jak ktoś chce się poczuć księżniczką to może przejechać się dyniową bryczką. Dla każdego coś miłego. Wprawdzie miasto mogłoby być jeszcze piękniejsze, gdyby nie wielopoziomowe autostrady które przecinają historyczną cześć miasta. Ale tu są rzeczy ważne i ważniejsze. Komunikacja jak się okazuje jest ważniejsza. Wprawdzie nie dałam radę zrobić zdjęć, ale wyobraźcie sobie stare kościółki 2 metry od drogi oddzielone betonowym murem. Dla nas niezrozumiałe, jak można tak zepsuć historyczne centrum miasta.

 

Mieliśmy też prawdziwą nagrodę, a był nią mecz, i to nie byle jaki, Baseball w wykonaniu drużyny Saint Louis Cardinals. Przeciwników nie pamiętam. Całe miasto zdawało się świętować. Większość ubrana w koszulki, czapki, bluzy, wszystko klubowe. Jak jedna wielka rodzina. Na ulicach muzyka i dużo imprez towarzyszących. Poszliśmy obejrzeć stadion, który robi duże wrażenie. Niesamowite były rzeźby upamiętniające pierwszą drużynę Cardinals.

Na kolana powalił nas sklep klubowy. Oczywiście po za standardowymi koszulkami, można było znaleźć ciuchy i buty wielu znanych marek z produkcjami specjalnie dla kibiców i muszę przyznać, że powaliły mnie kolana tenisówki, bo były w klimacie, ale bez wielkich napisów. Ale cena też mnie powaliła, zatem obyło się, bez zakupów.

Kawałek meczu obejrzeliśmy z balkonu knajpy bez konieczności kupowania biletów, których zresztą nie było, wszystko wyprzedane. Straszne nudy, prawie nic się nie dzieje. Ale oni jedzą i piją więc spokojnie wytrzymują te 3 – 4 godziny.

 

Wracając zatrzymaliśmy się w małym miasteczku na obiad i powiedzcie mi proszę, że nie wygląda na typowe westernowe miasteczko. Trochę jak wymarłe, ale jedzenie pyszne i knajpka klimatyczna.

Zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do domu. Cały czas dziwnie się czuję nazywając to miejsce domem.

six flags

Muszę przyznać, że bawimy się tutaj trochę więcej niż w Polsce i zwiedzamy, kiedy tylko się da. Tym razem padło na Saint Louis. Całą sobotę postanowiliśmy spędzić w parku rozrywki Six Flags. Dzieci oczywiście w siódmym niebie. Muszę powiedzieć, że samo miejsce nie wyglądało zachwycająco, widać po nim wiek, ale przeżycia mocne. Pierwsza kolejka, po przejechaniu której moje dzieci zapewniały mnie, że jest zupełnie spokojna przyprawiła mnie prawie o zawał, postanowiłam więc być ostrożna.

Następna wyglądała dość nobliwie, cała z desek, więc musi być spokojnie. Aaaaaaaaa jak to możliwe, żeby coś poruszające się po konstrukcji z desek rozwijało taką prędkość. Ledwo żyłam. Stałam się jeszcze bardziej podejrzliwa.

Kolejne kilka atrakcji spędziłam na pilnowaniu plecaków mojej rodziny, która bawiła się świetnie. Ja natomiast mogłam robić dla was zdjęcia, więc przynajmniej na coś się przydałam.

W zamian za to, że byłam taka miła dla mojej rodziny zostałam na koniec z opalenizną robotniczo – chłopską, czyli, jak zdejmę koszulkę, to mam wrażenie, że cały czas mam ją na sobie. Ale pogoda cały dzień była cudowna, więc nie narzekam.

 

 

Odkryłam jeszcze ze dwie atrakcje dla siebie. Kolejka dla dzieci i łańcuchowa na wysokościach to było coś, co moje serce i głowa mogły przetrwać.