Archiwum: #germantown

Duże miasto

Nigdy nie chciałam mieszkać w dużym mieście, ale zawsze trochę zazdrościłam moim znajomym, którzy w takim mieszkali. Zazdrościłam tego, że mogą iść na fajny koncert bez zarywania całego dnia albo całej nocy. Bez dodatkowych kosztów. Bez problemu. Kolejny aspekt to zakupy. Wiem też, ilu moich znajomych z Zielonej Góry jeździł do Poznania, Wrocławia, Berlina na zakupy ciuchowe, bo jest większy wybór i jest taniej, czy np. do Ikei.
Wyobrażacie sobie moją radość, jak znalazłam w skrzynce katalog Ikei. Okazało się wtedy, że 15 minut od nas za kilka dni otwierają Ikeę. Wszyscy których znam, a szczególnie hiszpańska rodzina, która przeprowadziła się bez mebli, nie mogli doczekać się. Zdjęcia z przed startu mam właśnie od nich. Istne szaleństwo. W dniu otwarcia było tyle przecen i prezentów, że kolejka zaczęła ustawiać się już 2 dni wcześniej. Namioty przed Ikeą tego jeszcze nie widziałam. Dla pierwszych 40 osób za darmo były sofy Ektorp.


Fajnie jest. Właśnie wróciliśmy z moim nowym miejscem „do pracy”, mogę też dokupić dziewczynom komody do kompletu. Nie muszę rezygnować z ulubionych drobiazgów do kuchni, świeczek i serwetek. A najważniejsze jest to, że mogę jechać do po każdą drobnostkę jak tylko mi się przypomni.
Okazało się, że drugie dobrodziejstwo też mam. Pół godziny od nas jest FedExForum, w którym odbywają się mecze NBA na które jak tylko może jeździ mój mąż. Są też koncerty. W czwartek idziemy na koncert Red Hot Chili Peppers. Hura. Koło domu mam takie koncerty!!! Ceny nie zabijają, więc śmieję się od ucha do ucha. Bardzo się cieszę i aż nie mogę uwierzyć. Napiszę, jak było!!!!
I okazuje się, że wcale nie muszę mieszkać w dużym mieście, żeby korzystać z tych dobrodziejstw. Lubię to już trochę moje, zielone, spokojne miasteczko. To dobre strony.

Kataklizm

Okazuje się, że w miejscu, gdzie śnieg spada raz na kilka lat i leży najwyżej 2-3 dni nawet delikatny opad powoduje, że świat staje w miejscu. Zgodnie z zapowiedziami temperatura w okolicach Memphis miała spaść poniżej zera. Wywołało to szeroko zakrojoną dyskusję czy zamkną szkoły i wszystkie instytucje publiczne, czy nie. Wyobraźcie sobie, że budzę się i już czeka sms ze szkoły, że lekcje odwołane, szkoły zamknięte. Arek, który pojechał rano do pracy przeżył chwile grozy. Amerykanie w naszym regionie nie są przygotowani na taki kataklizm, opony zimowe nie występują, jeździć po śliskim nikt nie umie. Co kawałek samochód w rowie.

Okazuje się, że zamknięta jest naprawdę cała administracja, lotnisko, uniwersytet w Memphis. Samochodów na drodze prawie nie widać. Wybraliśmy się na chwilę do sklepu. Też zamknięty.

Między moimi koleżankami zawrzała dyskusja, że trzeba dzieciom pokazać śnieg, bo jeszcze nigdy nie widziały. Czad, bo są to dzieci w przedziale 6-10 lat. Ale są problemy. Nie mają ciuchów zimowych, butów. Więc posypały się porady. Reklamówki do butów. Wszystkie warstwy jakie mają, żeby nie było zimno.

Przez pół dnia dzieciaki z całej okolicy wychodziły na dwór, na pół godziny, żeby cieszyć się śniegiem. Co wyglądało tak, że po prostu po nim chodziły i dotykały go. Nie było śnieżek, bałwana i sanek. Dość dziwny widok. Powiedziałam dziewczynom, że czuję się jak w domu. Ale po chwili stwierdziłam, że to nie prawda. U nas zima jest dużo ładniejsza.

Niespodziewana przygoda

Niespodziewana przygoda. Wracaliśmy z naszych Florydzkich wakacji i po kilku godzinach, już bardzo potrzebowaliśmy rozprostować kości. Przy drodze co jakiś czas pojawiały się tablice informujące o atrakcjach w okolicy, ale właśnie ta na tyle zwróciła naszą uwagę (nie oszukujmy się, zwróciła uwagę mojego męża), że postanowiliśmy zjechać kawałek i zrobić sobie przerwę w podróży i zobaczyć The Tallahassee Automobile And Collectibles Museum

Chwila na internecie i mamy potwierdzenie, że muzeum samochodów jest, są niestety bilety wstępu i teoretycznie jest otwarte w Nowy Rok, co było dość zaskakujące. Jedziemy. Moja wstępna deklaracja brzmiała, że idę na spacer, a nie do muzeum, ale zostałam zakrzyczana przez rodzinę i poszłam. Weszliśmy do olbrzymiego budynku, który na 2 piętrach prezentował przecudnej urody samochody, motocykle, zdjęcia Prezydentów Stanów Zjednoczonych, kolekcję pianin i wiele, wiele innych. Muzeum jest chyba prywatne, rodzinne, przynajmniej tak wygląda. Przywitał nas miły pan, który zapytał skąd jesteśmy i opowiedział nam o kilku eksponatach, szczególnie podkreślając, że kilka samochodów, które tu stoją mają przejechane 0 kilometrów

Muszę przyznać, że mimo braku mojego zainteresowania autami miejsce mnie oczarowało, błyszczące, śliczne, jak z dawnych filmów. Widzieliśmy też kilka ciekawostek, jak pojazd, którym było wiezione na pogrzeb ciało Abrahama Lincolna, list gończy za mordercą, który wygląda tak jak w westernach. Było to trochę jak podróż w czasie. Stało kilka batmobili, auto, które wyglądało jak pociąg. Oczywiście nie można było niczego dotykać, ale wszystko było na wyciągnięcie ręki.

Tak sobie myślę, że jest dużo takich miejsc w życiu, koło których przechodzimy nie zauważając ich i nie wiemy nawet co nas ominęło J

Przełomy

[social_warfare]Przełom roku powoduje, że zaczynamy podsumowywać, wymyślać nowe wyzwania. Ja myślę cały czas. Bardzo intensywnie, zmusza mnie do tego nowe życie. Ubiegły rok to taki przełom, którego nigdy się nie spodziewałam i nie mogłam się do niego przygotować. Nie mogę go porównać do niczego innego co się wydarzyło w moim życiu, a starałam się, żeby działo się dużo. Przełomem było też to że, zaczęłam pisać o mojej przygodzie, ale też o uczuciach. Nie da się tego oddzielić. Żebym mogła być szczera, muszę pisać o tym co czuję. Zauważyłam, że część wpisów powstaje tak, że opisuję wydarzenia i dopiero jak zaczynam czytać to co napisałam naturalnie dopisuję co wtedy czułam. Czasami jest to bardzo trudne. Dzielić się sobą z innymi, znaczy też poddawać się ich ocenie. Na razie jestem przerażona za każdym razem jak robię nowy wpis. Może kiedyś się do tego przyzwyczaję.

Większość osób które mnie znają postrzegają mnie jako osobę silną i odważną. I jest to prawda, ale okupiona bardzo wieloma wątpliwościami i lękami. To tak jak z decyzją o wyjeździe. Było oczywiste, że spróbujemy. Nie myślałam, że może być inaczej. Zawsze próbuję nowych rzeczy i podejmuję wyzwania, ale to co się działo w mojej głowie, ile nocy nie przespałam i jak bardzo się bałam, to wiem tylko ja. Oczywiście starałam się, żeby te gorsze emocje mną nie owładnęły i robię to cały czas, staram się być silna. Ale oczywiście nadal czasami dopada mnie coś…

Po moich doświadczeniach stwierdzam, że naprawdę możemy wszystko. Zawsze byłam przeciwnikiem takich truizmów, ale zaczynam na to patrzeć inaczej. Stawiajmy sobie cele które są wyzwaniami, ale nie są skierowane przeciwko nam i nie powodują frustracji. Teraz np. codziennie stresuję się, że nigdy nie będę mówiła po angielsku tak jak byłby to mój język, którym mówię o urodzenia. Ale za chwilę staram się przekonać siebie do czego innego. Czy ja muszę mówić, aż tak dobrze? Czy nie wystarczy mi to, że będę się dogadywała spokojnie na wszystkie tematy bez konieczności używania wszystkich możliwych idiomów? Nie muszę. Nie chcę stawiać sobie takiego celu. Będę starała się mówić jak najlepiej. I koniec.

Nie mam noworocznych postanowień, mam postanowienia codzienne. Nie chcę zmieniać swojego życia z nowym rokiem. Chcę, żeby trwało rozwijało się. Jak dzieję się coś dobrego, mówię temu tak, a jak coś mi się nie podoba to staram się to zmienić. Czasami osiągnięcie celu trwa bardzo długo, czasami cele zmieniają się, wyzwania pojawiają się niespodziewanie. Ale podejmujmy wyzwania, próbujmy nowych rzeczy.

Miejmy siły, żeby żyć, cieszmy się tym co mamy, starajmy się, żeby było jeszcze lepiej.

 

I jeszcze z innej beczki.

Wczoraj miałam żółty zachód słońca. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Zdjęcie oczywiście nie oddaje tego co działo się na dworze.

Wigilia

Nie będzie tradycyjna, nie będzie z całą rodziną, ale zrobię wszystko, żeby była miła.

Gotowanie rozpoczęte. Nie będzie karpia – bo nie ma, nie będzie śledzia – bo nie ma, ale przemyciłam suszone grzyby, więc będą uszka. Objechałam całe Germantown i znalazłam kapustę kiszoną, więc będą pierogi z kapustą i grzybami. Oczywiście wszystkie pierogi robiłam w wersji z glutenem i bez.  Ryba prawie po grecku, czyli mój tajny przepis – będzie. Buraki i majeranek znajdę, czosnek mam, więc barszcz powinien być ok. Mak niestety nie występuje, ale kompot z suszu powinien się udać.

Pierogi lepimy już dwa dni, pomimo mojego cudownego Kitchen Aida, który zrobił za mnie ciasto nadgarstek mam na wykończeniu, bo dzieciaki pomagały dzielnie lepić, ale wałkować musiałam sama.

Wigilię spędzimy z nowymi znajomymi, czyli Martą i jej rodziną. Cieszę się, że nie będziemy sami.

 

Kochani życzę wam abyście Święta mogli spędzić rodzinnie. Nie zawsze doceniamy to co mamy. Ja uwielbiam wigilię, zawsze starałam się, aby przy moim stole zebrało się jak najwięcej osób i zawsze było ich dużo. Dziękuję za to i proszę o jeszcze.

 

W drugi dzień świąt wyjeżdżamy na małe wakacje. Jak uda mi się będę donosiła w miarę na bieżąco.

doczekałam się

Pisałam wam, jak niefajnie żyje się bez łóżka, stołu, naczyń i jedną walizką ciuchów przez 7 tygodni. No to już mam fajnie. Siedzę sobie na swoim kochanym narożniku i piszę do was wygodnie.

Wczoraj był ten dzień. Przyjechali mili panowie i przywieźli nasze rzeczy. Szczerze mówiąc rozpakowywanie przypominało armagedon. Pracownicy firmy kurierskiej nosili kartony i zostawiali je w konkretnym pokoju, zgodnie z opisem. Następnie rozpakowali i skręcili meble, a my w tym czasie rozpakowywaliśmy kartony. To było wyzwanie nie lada, bo walczyliśmy z czasem. Chcieliśmy jak najwięcej rozpakować „na gotowo”, żeby pozbyć się opakowań. Firma wyjeżdżając zabrała wszystkie puste. A były ich miliony, a papierów w środku było zylion!!!!!!

Widziałam jak inna ekipa to pakowała, ale i tak myślę, że te papiery przez podróż jakoś się rozmnożyły. To jest możliwe prawda??? Wiem, że transport był ubezpieczony i wszyscy bardzo chcieli, żeby nic się nie zniszczyło, ale tyle papierów???? A co z lasami?

Walka była nierówna, ale już prawie wygraliśmy, pokój dzienny wygląda prawie jak w domu, dziewczyny też urządziły się od nowa. Tosia ma swój własny kącik zielonogórsko/zastalowski. W garderobie wiszą ciuchy. Okazało się, że trochę ich mamy. Nie obyło się bez głupawki w wykonaniu Tosi.

Mam już prawie swoją kuchnię, miseczki, pierdółeczki, pojemniczki, moje noże, ale najważniejsze jest to, że mam swoją nową zastawę. Przed wyjazdem postawiłam jeden warunek. Wyjadę, ale tylko z nowymi talerzami i to musi być Bolesławiec. Dwa miesiące dokonywałam wyboru i cały czas cyzelowałam listę. Pojechałam, kupiłam, przywiozłam do domu i nie obejrzałam ani jednego talerza, bo zaraz musiałam wszystko włożyć do kontenera. I dzisiaj nadszedł ten dzień. Mam je, moje cudne, piękne, polskie, wszystkie są najpiękniejsze. Niestety chyba w przepastnej ilości papierów zaginął jeden kubek, a wszystkich miałam po 2, ale dam radę.

Zaczęłam głębiej oddychać i po woli mogę zacząć nazywać to miejsce domem, bardzo powoli. Ale serce zostawiłam z wami.

Nadal Święta

Ostatnio jestem monotematyczna, ale to nie moja wina, że święta za pasem.

Przyszedł czas na choinkę, ozdoby i pakowanie prezentów.

Choinka oczywiście musi być żywa, taka jak w domu. Oj ale mamy prawie wszędzie grubą wykładzinę i dociera do mnie informacja, że choinki można wyrzucać tylko 2 dni po świętach, bo inaczej nie zabiorą. Nie po to ubieram choinkę, żeby się jej pozbywać zaraz po świętach. No dobra, będzie sztuczna. Ale mała. Jedziemy do sklepu. Wszystkie towary świąteczne są już przecenione 50% choinki też, ale jedyna mała ładna, nie. Masakra, ale koło niej stoi piękna duża choinka wystylizowana pięknie na żywą z szyszkami i po przecenie jest niewiele droższa od tej małej. No i oczywiście bierzemy dużą.

Od kilku lat ozdoby na choinkę robimy z dziewczynami w większości same. Choinka ma być nasza. W tym roku natchnęła mnie moja przyjaciółka, która dała mi jeszcze przed wyjazdem białe piękne gwiazdki na choinkę robione na szydełku. Podarunkiem tym wywołała oczywiście potoki łez, bo to moje ukochane święta a dotarło do mnie wtedy, że w tym roku spędzimy je sami. Ale co tam. Do przodu. Będę robiła gwiazdki i coś jeszcze wymyślę z dziewczynami.

Odkrywam czadowy sklep. Nazywa się Hobby Lobby i jest tam wszystko związane z jakimkolwiek hobby. Jestem sama, więc mogę łazić po nim godzinami. Setki tasiemek, koralików, włóczek. Wszystko na regałach, wszystkiego mogę dotknąć. Chciałabym kupić wszystko, ale pięć głębokich oddechów i staram się opanować. Jeszcze tu wrócę.

Kupuję włóczkę białą i czerwoną, szydełko, kilka tasiemek, koraliki i przechodzę do części świątecznej. Muszę przygotować kilka prezentów dla nauczycieli i naszych nowych znajomych, którzy pomagają nam.  Oj jak będzie łatwo. Można tu kupić kilka rozmiarów pudełeczek na drobiazgi, woreczki z nadrukiem śnieżynek na pierniki. Lubię takie pierdółki. A jeszcze super jest to, że 6 pudełeczek kosztuje 3 $, a 12 woreczków 2 $. Wiec można poszaleć.

 

Przez 3 dni wyglądam jak wariatka pół dnia siedzę na podłodze przed telewizorem. Odpalam Przyjaciół i robię na szydełku gwiazdki, szaliki, czapki itp…. To były akurat trochę gorsze dni, jak wygrywa tęsknota i poczucie wyobcowania.

Kto ma jeszcze jakieś ciekawe pomysły na ozdoby świąteczne?

Impreza

Atmosfera świąteczna rozwija się pełną z parą. Mamy pierniki, mamy ozdoby, byliśmy na paradzie.

 

Ale mam też już za sobą, kolejne doświadczenie. Po raz pierwszy uczestniczyłam w firmowej świątecznej imprezie. Firma mojego męża zaprosiła, znajomy Hiszpan, którego żona wyjechała powiedział, że zaopiekuje się naszymi dziećmi, więc jedziemy. Ja oczywiście pytam jakie stroje? Przypominam, że kontener jeszcze nie dotarł, więc mam tylko tyle ile każdy zmieścił w swojej w walizce. Chodzę w tych rzeczach już 5 tygodni na okrągło, więc trochę mi się znudziły. Odpowiedź odnośnie stroju jest niepokojąca. Kobiety zazwyczaj sukienki, mężczyźni garnitury, ale będzie bardzo różnie. Podjęliśmy próbę, żeby ubrać się elegancko, pojechaliśmy do sklepu. Pierwszy, niedaleko od mieszkania jest TJ max.

Teraz znienawidzą mnie wszystkie czytające kobiety.

Jest np. elegancka piękna czerwona sukienka Calvina Kleina za 20 $.

Wybieramy rzeczy, ale nie jest tak dobrze. Oczywiście mam problem z rozmiarówką. Jest tylko amerykańska. Nie mam pojęcia co ma wziąć. Arek sobie jakość poradził, ja robię pierwsze podejście, za duże. Kolejne wybrane rzeczy. Też nie trafiłam z rozmiarem. Jak pomyślę, że musiałabym jeszcze wybrać buty, a widzę już minę mojego kochanego męża, który jest gotowy od 15 min, to rezygnuję z tych zakupów. Założę coś co mam, a tutaj na spokojnie przyjdę sobie na spacer i nie będę miała stresu czasowego.

 

Jedziemy. Impreza zaczyna się o 18. Jesteśmy punktualnie i prawie pierwsi. Czeka na nas wielka pusta sala z okrągłymi stolikami i miejscem do tańczenia. Po woli schodzą się goście. Bardzo żałuję, że nie mogłam zrobić wam zdjęć, ale rozrzut, jeżeli chodzi o stroje jest niesamowity. Na jednym biegunie są najbardziej dopracowane czarnoskóre kobiety. W długich sukniach prawie balowych z fryzurami jak na wesele, a na drugiej amerykańscy południowi mężczyźni w koszulkach, dżinsach i oczywiście bejsbolówkach na głowach. Nie myślcie, że zdejmują te czapki jak siadają do elegancko nakrytego stołu.

Najbarwniejszy jest miły starszy pan, który do daszka czapki ma przyklejoną taśmą klejąca gałązkę jemioły. Pomysłowy.

 

Zaczynają się tańce. Okazuje się, że na parkiet, ale tylko przy określonych piosenkach wychodzą grupki czarnoskórych kobiet i tańczą układy, takie jak na kowbojskich filmach. Jednak jestem w szoku, wygląda to niesamowicie. Jest chwila przełamania i do jednego z tych tańców dołącza jasnoskóra (jak mówi moja córka Tosia) znana mi już Boni. Lecę, będę tańczyła. Umiem.

Skok w przód, skok w tył, gibanie się w prawo, potem w lewo, prawa lewa wolno prawa lewa szybko i  znów skok. Czad.

 

Jeszcze ostatnia niespodzianka wieczoru. Loteria. Miłe panie wyczytują zwycięzców. Wygrywa ¼ Sali. Nasza nagroda to karta podarunkowa o wartości 25$ na zakupu w naszym sklepie spożywczym. I co macie takie przeżycia?  

Parada

Świąteczna parada to kolejna nowa świąteczna tradycja. Zapowiedziana na sobotę lub w niedzielę, jeżeli w sobotę będzie padało. Taka była oficjalna informacja. Podoba mi się to. Nic na siłę, więc podane są 2 daty.

Policja obstawiała ulicę już od rana i wszędzie były porozmieszczane informacje na tablicach w jakich godzinach ruch będzie zamknięty. Obserwujący zaczęli gromadzić się już godzinę przed rozpoczęciem zajmując najlepsze miejsca. Wielu było bardzo profesjonalnie przygotowanych. Krzesełka, koce, napoje…. Miejsca jest naprawdę dużo.

My zajmujemy miejsce na łuku. Jesteśmy bardzo dobrze chronieni przez policję.

 

Zaczyna się parada. Pierwszy jedzie samochód policyjny i szeryf. Najważniejsza osoba w mieście. Potem wszystkie szkoły, przedszkola, kluby sportowe, skauci, cheerleaderki. Zaskakujące jest to, ile różnych osób prezentuje się na paradzie w tak małym mieście. Po dwóch godzinach poddajemy się. Najfajniejsze są orkiestry. Poziom orkiestr szkół jest niesamowity, mają taką moc, że za każdym przejściem mamy gęsią skórkę. Na początku w większości idą jeszcze osoby z flagami. Niesamowite wrażenie. Mieliśmy nawet pomysł, żeby iść razem z orkiestrą, ale dzieciaki się nie zgodziły, bo większość przechodzących częstowała cukierkami, czyli rzucała cukierkami w dzieciaki, które co chwilę staczały totalną walkę.

Byli jeszcze: weterani na wózkach, stajenka z muppetami, wszystkie ważne osoby w mieście, stare auta, strażacy, kościoły, firmy budowlane….

Mieliśmy swój zimowy kolędowo świąteczny korowód.

Soul Fish i Huey’s

Mamy już swoje ulubione miejsca jedzeniowe w Germantown.

Pierwsze, które nas zachwyciło smakowo, to Soul Fish Cafe. Można tutaj zjeść suma na kilka sposobów. Karta jest krótka, jak w większości tutejszych knajpek, jedzenie proste, w pysznej lekko pikantnej panierce, smażone na głębokim tłuszczu, więc wydawałoby się, że ciężkie, ale nie jest tak. Nie wiem, jak oni to robią.

Knajpka jest fajna między innymi dlatego, że podkreśla lokalny charakter, chociaż jest to sieciówka. Na ścianach wiszą zdjęcia z połowów, własnoręcznie wykonany sum. To miejsce nie jest bezosobowe.

W wielu miejscach dzieci dostają swoje menu, które zazwyczaj jest też kolorowanką. Dania z karty dla dzieci zazwyczaj są naprawdę tanie, ale nie wszędzie są dobre i wystarczająco duże dla 9 latki. Soul Fish zachwyca. Zwykłe dania kosztują ok. 12 -14 $, a dziecięce 5 -6 $ a porcje są prawie takie same. Więc akurat tutaj wykorzystujemy sytuację i Amelka też załapuje się na dziecięce menu. My bierzemy różne dania i następuje tradycyjna wymiana pożywienia.

 

W Amerykańskich knajpkach trzeba jednak pamiętać, że do ceny z menu zostanie doliczony podatek ok. 10 % i napiwek. Który jest praktycznie obowiązkowy i dość wysoki. Na rachunku często są podpowiedzi i jest to 15, 18 lub 20 %. Więc cena końcowa rośnie dość znacznie.

 

Drugą knajpką jest Huey,s, obecnie cudnie przystrojony na święta. Ma atmosferę trochę irlandzkiego pubu, a hamburgery tam są niesamowite. Ma też tradycję. Każdy hamburger przebity jest wykałaczką, którą można spróbować wbić w sufit wydmuchując ją przez słomkę. Ta sztuczka wychodzi tylko Arkowi i to nie zawsze. Nasze wykałaczki wykonują lot koszący. Trzeba bardzo uważać, żeby nie trafić komuś do talerza. Niektórzy śmiałkowie celowali między śmigła wiatraka na suficie i jak widać kilku się powiodło, ale wyobrażam sobie te latające wykałaczki, które trafiły w obracające się śmigło. Raz w roku. Nie wiemy jeszcze, kiedy. Goście typują, ile jest wykałaczek. Wszystkie są zbierane i ten kto był najbliżej trafienia dostaje nagrodę. Fajne nie?

Znacie jakieś knajpki z takimi fajnymi tradycjami?

Ja znam jeszcze jedną, ale to na Starym Kontynencie. Moi znajomi winotekę pod Rzymem w której kelner chodził między stolikami i grał na trąbce, przy czym zaglądał w oczy co ładniejszym klientkom. Klient mógł postawić szoty całej załodze i wtedy rozlegał się dzwonek. Wszyscy z obsługi podchodzili do baru (nawet kucharze) i dodawali sobie energii do pracy. Był też rowek, który przebiegał przez cały kamienny blat baru i podłogę, aż do drzwi, czasami wlewali tam mocny alkohol i zapalali. Niesamowite wrażenie. (Lida i Andrea pozdrawiam was bardzo)