Dzisiaj wspomnienie jednego z zimniejszych dni, kto nie musi nie wychodzi na dwór, ale my się nie poddaliśmy. Dla nas pogoda była iście zabawowa. Więc poszliśmy się pobawić. Plac zabaw w parku nieopodal jest świetny. Tak naprawdę to 4 różne place tematyczne, wszystkie miękkie, przygotowane do prawdziwego szaleństwa. Tosia oczywiście nie mogła odpuścić sobie ścianki wspinaczkowej, która przy tym nachyleniu jest superbezpieczna, więc mogła szaleć do woli. Dużo, lin, zjeżdżalni i trochę nietypowych atrakcji. Na placu zamontowane są rury, przez które można krzyczeć do siebie, proste urządzenia mogące służyć za instrumenty. Amelka próbowała uzyskać na nich jakieś dźwięki przypominające muzykę. Naprawdę proste rozwiązania, ale wciągające. Poszliśmy tylko na chwilę, a wyszliśmy z placu po 1,5 h. Wariactwo z filmikami slow motion spowodowało, że ledwo żyłam, bo biegałyśmy, skakałyśmy, sprawdzając jakie efekty wyjdą najlepiej. Szaleństwo na huśtawkach. Wszystko nas wciągnęło. Na koniec wybraliśmy na zwiedzanie parku, tym razem samochodem, bo jest on tak wielki, że nie da się tego zrobić na piechotę jednego dnia. Cały czas i we wszystkich przestrzeniach życia sprawdza się zasada, że tutaj wszystko jest większe. Przestrzenie są ogromne.

 

Na zdjęciach zostały uwiecznione również moje wyczyny.

Dzięki Tosi nauczyłam się robić lepiej na szydełku. Miało być ciepło więc wzięliśmy Tosi na wyjazd tylko jedną czapkę, która się zapodziała (ulubione słowo mojej rodziny) zaraz po przyjeździe.

-Mamo zimno mi, zrobisz mi czapkę?

-Ok.

Po południu.

– A może być z pomponem?

-Może.

Następnego dnia.

-A zrobisz mi jeszcze szalik?

-Ok.

Zrobiłam. Trzeciego dnia usłyszałam.

– W ręce jeszcze mi zimno.

Rękawiczek nie zrobię na pewno, ale mogę zrobić mitenki. Efekt macie na zdjęciu. Komplet zrobiony w ramach zapotrzebowania.