Archiwum: #podróż

Impreza

Atmosfera świąteczna rozwija się pełną z parą. Mamy pierniki, mamy ozdoby, byliśmy na paradzie.

 

Ale mam też już za sobą, kolejne doświadczenie. Po raz pierwszy uczestniczyłam w firmowej świątecznej imprezie. Firma mojego męża zaprosiła, znajomy Hiszpan, którego żona wyjechała powiedział, że zaopiekuje się naszymi dziećmi, więc jedziemy. Ja oczywiście pytam jakie stroje? Przypominam, że kontener jeszcze nie dotarł, więc mam tylko tyle ile każdy zmieścił w swojej w walizce. Chodzę w tych rzeczach już 5 tygodni na okrągło, więc trochę mi się znudziły. Odpowiedź odnośnie stroju jest niepokojąca. Kobiety zazwyczaj sukienki, mężczyźni garnitury, ale będzie bardzo różnie. Podjęliśmy próbę, żeby ubrać się elegancko, pojechaliśmy do sklepu. Pierwszy, niedaleko od mieszkania jest TJ max.

Teraz znienawidzą mnie wszystkie czytające kobiety.

Jest np. elegancka piękna czerwona sukienka Calvina Kleina za 20 $.

Wybieramy rzeczy, ale nie jest tak dobrze. Oczywiście mam problem z rozmiarówką. Jest tylko amerykańska. Nie mam pojęcia co ma wziąć. Arek sobie jakość poradził, ja robię pierwsze podejście, za duże. Kolejne wybrane rzeczy. Też nie trafiłam z rozmiarem. Jak pomyślę, że musiałabym jeszcze wybrać buty, a widzę już minę mojego kochanego męża, który jest gotowy od 15 min, to rezygnuję z tych zakupów. Założę coś co mam, a tutaj na spokojnie przyjdę sobie na spacer i nie będę miała stresu czasowego.

 

Jedziemy. Impreza zaczyna się o 18. Jesteśmy punktualnie i prawie pierwsi. Czeka na nas wielka pusta sala z okrągłymi stolikami i miejscem do tańczenia. Po woli schodzą się goście. Bardzo żałuję, że nie mogłam zrobić wam zdjęć, ale rozrzut, jeżeli chodzi o stroje jest niesamowity. Na jednym biegunie są najbardziej dopracowane czarnoskóre kobiety. W długich sukniach prawie balowych z fryzurami jak na wesele, a na drugiej amerykańscy południowi mężczyźni w koszulkach, dżinsach i oczywiście bejsbolówkach na głowach. Nie myślcie, że zdejmują te czapki jak siadają do elegancko nakrytego stołu.

Najbarwniejszy jest miły starszy pan, który do daszka czapki ma przyklejoną taśmą klejąca gałązkę jemioły. Pomysłowy.

 

Zaczynają się tańce. Okazuje się, że na parkiet, ale tylko przy określonych piosenkach wychodzą grupki czarnoskórych kobiet i tańczą układy, takie jak na kowbojskich filmach. Jednak jestem w szoku, wygląda to niesamowicie. Jest chwila przełamania i do jednego z tych tańców dołącza jasnoskóra (jak mówi moja córka Tosia) znana mi już Boni. Lecę, będę tańczyła. Umiem.

Skok w przód, skok w tył, gibanie się w prawo, potem w lewo, prawa lewa wolno prawa lewa szybko i  znów skok. Czad.

 

Jeszcze ostatnia niespodzianka wieczoru. Loteria. Miłe panie wyczytują zwycięzców. Wygrywa ¼ Sali. Nasza nagroda to karta podarunkowa o wartości 25$ na zakupu w naszym sklepie spożywczym. I co macie takie przeżycia?  

Mój pierwszy dzień w USA

Pierwsze wyzwanie to oczywiście podróż. Pierwszy lot Berlin – Chicago oprócz małych turbulencji, odbył się bez komplikacji; dziewczyny miały zajęcie, luz.  Schody zaczęły się po pierwszym lądowaniu, bo zaczynało dopadać nas mega zmęczenie. Po wyjściu z samolotu zadziwiało mnie prawie wszystko. To chyba wywołało natychmiastową tęsknotę za tym, co znane; co zostawiliśmy w Polsce.

img_0544 img_0540

Na lotnisku wita nas co krok amerykańska flaga i świąteczny wystrój. Wszytko jest duże: porcje w knajpkach, drogi, przestrzenie. Od razu uderza też to, że wszyscy są bardzo mili (czasami nawet przesadnie) i jest to przyjemne uczucie. Drugi lot Chicago – Memphis kończy się ok. 19 tutejszego czasu. Dla nas to już 22 h podróży.

20161123_144851 20161123_145020 img_0546 img_0547 img_0548

Do mieszkania, które kilka tygodni temu przygotował dla nas trochę mój mąż, docieramy ledwo widząc na oczy. Po wejściu ogarnia mnie znów uczucie inności. Inna jest armatura, okna, włączniki światła, ale najbardziej “rozwala mnie” baranek na suficie, który w naszych domach gościł 20 lat temu.

Padamy.

img_0554 img_0553