Szkoły amerykańskie zaskakują mnie cały czas. Teraz u nas już ostatni tydzień przed wakacjami. Amelia załapała się na bal kończący szkołę. Nie ma to jak zacząć szkołę w listopadzie i załapać się na zakończenie w maju. Muszę przyznać, że polscy nastolatkowie byliby rozczarowani, bo bal trwał 2 godziny, od 6 do 8. Amelia i jej brazylijska koleżanka Gege zadowolone więc wszystko ok.

 

Tosi zakończenie szkoły wyglądało zdecydowanie inaczej. Field day, czyli cały dzień szaleństw na dworze i zaznaczam, że używam słowa szaleństwo z pełną rozwagą, bo to co się tam działo było naprawdę szalone. Wiedziałam, że będą konkurencje sportowe i zabawa. Dzień zapowiadał się znów bardzo ciepły, więc pojechałam to zobaczyć.

Dzisiaj czas na klasy 4, najpierw prezentacja a potem do boju.

 

Bardzo podobało mi się to, że dzieci niepełnosprawne nie były wyłączone z zabawy, brały w niej czynny udział, z lekką pomocą asystentów.

Pierwsze zaskoczenie spotkało mnie jak nauczyciel chodził i oblewał dzieciaki wodą, przyznam, że miały ubaw, ja byłam trochę zaskoczona, bo po pikniku była godzina przerwy potem lunch i dopiero do domu, a one będą mokre, ale ok.

 

 

Zaczęłam być w szoku, jak zaczęły się konkurencje z wodą. Dzieciaki, które były bardziej zaangażowane kończyły mokre do ostatniej nitki, nie przesadzam, do ostatniej. Tosia podchodziła do zawodów z wielkim poświęceniem, więc pojechałam do domu po suche ciuchy.

 

 

Ostatnią konkurencją było przeciąganie liny, zapał dzieciaków był niesamowity, radość z wygranej również, ale wszyscy mieli na pociechę lody więc zadowolenie było pełne.