czerwono mi
Zapuszczając się coraz bardziej w te dzikie tereny (no dobra może wcale nie są aż takie dzikie, ale brzmi nieźle) dosłownie nadziewamy się na niesamowity znak. Wprawdzie czytałam wcześniej o tym miejscu, ale zdążyłam zapomnieć. A znak informuje nas, że znajdujemy się w miejscu niezwykłym. Wszystkie wody znajdujące się po prawej strony od tego punktu wpadają do Atlantyku, a wszystkie po lewej do Pacyfiku. Ale czad. Ogarniacie, nawet jak deszcz pada to kropelki spadają niedaleko siebie, ale pędzą do dwóch różnych oceanów. Jestem pod wrażenie, z lekka dochodzi do mnie, że zachowuję się jak wariatka, ale kto mi zabroni.
Jedziemy dalej, głowy na sprężynkach, bo wszystko dookoła jest mega ciekawe, i nagle dojeżdżamy do wielkiej czerwoności. Czuję się jakbym przeniosła się o tysiące kilometrów, bo jeszcze przed chwilą byłam otoczona zielonym lasem i ostrymi szarymi skałami a teraz nastała czerwoność i klimat praktycznie pustynny, no może czasami preriowy. Zmienność krajobrazu jest niesłychanie zaskakująca.
Zaopatrujemy się w mapę tych czerwoności. Park nazywa się Ogród Bogów i jak głosi tabliczka został przekazany przez prywatną rodzinę dla rozkoszy gawiedzi, której teren ma być udostępniany za darmo.
Zrobiliśmy tysiące zdjęć (oczywiście część wariackich) zachwycała nas każda czerwona skała. Kolory są naprawdę obezwładniające i bardzo ostre, oczywiście zmieniają się w zależności od tego czy są w słońcu czy w cieniu. Myślę, że bardzo ciekawe byłoby spędzić tam cały dzień i co godzinę robić zdjęcie jednej skałce, żeby zobaczyć, jak zmienia się jej kolor. Trzeba by tylko mieć kogoś donoszącego wodę, bo temperatury panują tam zdecydowanie pustynne.
Cały czas pełni wrażeń przenosimy się kawałek dalej, do kanionu, już nie czerwonego i moja odważna rodzinka decyduje się na wszystkie szalone rzeczy jakich można tam doświadczyć. Amelia i Arek na huśtawkę nad przepaścią a Tosia mniej trochę łagodniej, ale też kończy się wiszeniem nad przepaścią. Ja trzymając się za serce robię im zdjęcia.