Archiwum: #clearwaterbech

Z uśmiechem na twarzy

Poranny widok z naszego okna rozpoczął efekt całodziennego uśmiechu. Biała, piękna plaża, o poranku jeszcze dość pusta, z palmami, które robią niesamowity efekt na zdjęciach, zaczarowała nas.

 

Bay wach jak ze starego serialu wywołał nostalgię. Idziemy na molo, gdzie lokalne ptaki chyba są uczone jak pozować do zdjęć. Wcale się nas nie boją i są bardzo przyjazne.

 

Idziemy piechotą do Clearwater Marine Aquarium. Znamy je z filmów „Mój przyjaciel delfin 1 i 2”, przy oglądaniu których kręci mi się za każdym razem łezka w oku. Jedziemy na spotkanie z Winter i Hope, czyli delfinami których przygody kilka razy przeżywałyśmy jeszcze w Polsce. Ostatnio można było też zobaczyć akwarium w programie „Kobieta na krańcu świata”.

Winter, jest jedynym na świecie delfinem, który stracił płetwę ogonową i dla którego zrobiona została proteza. Historia jest niesamowita, aquarium również. Jest to miejsce, w którym się szanują zwierzęta, pomagają im i je badają, ale również pomagają wielu chorym i niepełnosprawnym dzieciom i dorosłym. Po sukcesie filmu miejsce jest doskonale przygotowane do zwiedzania, jest tam naprawdę wielu zwiedzających, ale wszyscy wolontariusze zwracają uwagę na to, że dzięki nim mogą się rozwijać i jeszcze lepiej działać. Pierwszym wolontariuszem na naszej drodze jest 75 letni sympatyczny i uśmiechnięty Polak, który w USA jest już od 72 roku.

Spędzamy tam chyba 3 godziny oglądając jak troskliwie opiekują się delfinami, podają im leki i badają je. Bardzo podobają się nam wielkie żółwie, małe manty, które można pogłaskać, akwaria z konikami morskimi. Głośny śmiech wywołuje nurek przebrany za Mikołaja, bo przecież jest okres świąteczny, chociaż, przy 28 stopniach na dworze zupełnie tego nie czujemy.

 

Wybieramy się również na misję statkiem, pływamy między wyspami i zatoką, podziwiając piękne widoki, całą drogę słuchamy o zwierzętach zamieszkujących zatokę meksykańską i oglądamy ciekawe okazy ryb, krabów i muszli. Przybijamy na chwilę do muszlowej wysepki i możemy zejść pochodzić w kółko i pozbierać muszle, chociaż te największe są w kawałkach. Mimo tego wyspa robi niezwykłe wrażenie. Gdyby nie ci wszyscy ludzie wokół nas, można by powiedzieć, że byliśmy na bezludnej wyspie, bo nikt jej nie zamieszkuje.

 

Jest super. Wracamy spokojnie do hotelu i idziemy na plażę, bo zbliża się zachód słońca. Cudownie miękki i ciepły piasek, setki mew i słońce pokazujące jakie potrafi wyczarować kolory. Setki zdjęć. Trzeba będzie coś wybrać, ale będzie trudno. Tosia oczywiście szaleje w morzu. Amelia z książką, Arek zadziwiony patrzy na nas, a ja nie wiem, gdzie się patrzeć. Jest pięknie, tylko wymazałbym tych wszystkich ludzi, wolałabym być tu sama. Chociaż nie ma głośnej muzyki i nawoływania sprzedawców.

 

Jest tu tak bajecznie i kolorowo, że wszystko wygląda jak kiczowaty przerysowany obrazek. Ale niesamowite jest to, że to wszystko istnieje. Przyroda jest niesamowita i wybiega daleko po za nasze oczekiwania i wyobrażenia.

No to w drogę…

No to wyruszyliśmy w naszą pierwszą dużą amerykańską podróż. Sama nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chyba nigdy nawet nie marzyłam o takiej możliwości. Wyjazd zaplanowany jest przede wszystkim dla dzieciaków. Miał to być super prezent świąteczny na poprawę nastrojów, bo jak rezerwowałam wszystko, 3 miesiące temu to myślałam, że aklimatyzacja moich dzieci będzie dużo trudniejsza.

Jedziemy autem, bo lubimy i przy okazji zobaczymy jeszcze kilka stanów po drodze. Byliśmy dzisiaj w pięciu. Tennessee, Missisippi Alabama, Giorgia i Floryda. To jest nasz cel. Drogi szerokie, do Atlanty były prawie puste, piękne ukształtowanie terenu, dookoła tylko zieleń, o tej porze roku trochę przygaszona. W nagrodę dostajemy piękny w schód słońca. Obwodnice Atlanty niestety zaskoczyły nas korkami i aż do Florydy były naprawdę tłoczno. Ale również ciekawie. Na drodze mijaliśmy np. przewożone domy.

Zgodnie z zasadą, że w Ameryce wszystko jest duże zaskoczyła mnie wielkość kamperów, i przyczep kempingowych, które były rozmiarów autobusów i w większości miały doczepione jeszcze samochody osobowe. Na Florydzie nawigacja pokazywała kilka wypadków i korki, przerzuciła nas więc na boczne drogi, które okazały się niesamowite. Wielkie połacie porośnięte dziwnymi drzewami, krajobraz taki, jakby zza krzaka miał wyłonić się aligator. I porozrzucane po tym pustkowiu niewielkie domki. Małe miejscowości, jak z filmów drogi Po raz kolejny poczułam się nierzeczywiście. Jak bym obserwowała kogo na ekranie telewizora. Udało nam się zobaczyć także zachód słońca i już w prawie kompletnych ciemnościach dojechaliśmy do Clearwater, czyli celu naszej wycieczki. Po drodze jeszcze jedna typowa scena.

Jedziemy spokojnie i nagle na sygnale, w naszą stronę pędzą 3 straże pożarne. Dojeżdżamy do skrzyżowania, na którym zderzyły się 2 auta. Stoją tam już 3 wozy policyjne. Policjant wyskakuje na środek drogi zatrzymuje nasz pas i puszcza ruch z naprzeciwka. Nie mógł to być duży wypadek i musiał się darzyć zaledwie 2 -3 min. wcześniej więc obstawa aut ratowniczych bardzo nas zaskakuje. Nie widziałam w Polsce stłuczki, która wywołałaby taką reakcję, a tutaj jest to norma. Policja na drodze była naprawdę co kawałek i cały czas działała.