Archiwum: #wyprawyzesmakiem

No to w drogę…

No to wyruszyliśmy w naszą pierwszą dużą amerykańską podróż. Sama nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chyba nigdy nawet nie marzyłam o takiej możliwości. Wyjazd zaplanowany jest przede wszystkim dla dzieciaków. Miał to być super prezent świąteczny na poprawę nastrojów, bo jak rezerwowałam wszystko, 3 miesiące temu to myślałam, że aklimatyzacja moich dzieci będzie dużo trudniejsza.

Jedziemy autem, bo lubimy i przy okazji zobaczymy jeszcze kilka stanów po drodze. Byliśmy dzisiaj w pięciu. Tennessee, Missisippi Alabama, Giorgia i Floryda. To jest nasz cel. Drogi szerokie, do Atlanty były prawie puste, piękne ukształtowanie terenu, dookoła tylko zieleń, o tej porze roku trochę przygaszona. W nagrodę dostajemy piękny w schód słońca. Obwodnice Atlanty niestety zaskoczyły nas korkami i aż do Florydy były naprawdę tłoczno. Ale również ciekawie. Na drodze mijaliśmy np. przewożone domy.

Zgodnie z zasadą, że w Ameryce wszystko jest duże zaskoczyła mnie wielkość kamperów, i przyczep kempingowych, które były rozmiarów autobusów i w większości miały doczepione jeszcze samochody osobowe. Na Florydzie nawigacja pokazywała kilka wypadków i korki, przerzuciła nas więc na boczne drogi, które okazały się niesamowite. Wielkie połacie porośnięte dziwnymi drzewami, krajobraz taki, jakby zza krzaka miał wyłonić się aligator. I porozrzucane po tym pustkowiu niewielkie domki. Małe miejscowości, jak z filmów drogi Po raz kolejny poczułam się nierzeczywiście. Jak bym obserwowała kogo na ekranie telewizora. Udało nam się zobaczyć także zachód słońca i już w prawie kompletnych ciemnościach dojechaliśmy do Clearwater, czyli celu naszej wycieczki. Po drodze jeszcze jedna typowa scena.

Jedziemy spokojnie i nagle na sygnale, w naszą stronę pędzą 3 straże pożarne. Dojeżdżamy do skrzyżowania, na którym zderzyły się 2 auta. Stoją tam już 3 wozy policyjne. Policjant wyskakuje na środek drogi zatrzymuje nasz pas i puszcza ruch z naprzeciwka. Nie mógł to być duży wypadek i musiał się darzyć zaledwie 2 -3 min. wcześniej więc obstawa aut ratowniczych bardzo nas zaskakuje. Nie widziałam w Polsce stłuczki, która wywołałaby taką reakcję, a tutaj jest to norma. Policja na drodze była naprawdę co kawałek i cały czas działała.

 

Wigilia

Nie będzie tradycyjna, nie będzie z całą rodziną, ale zrobię wszystko, żeby była miła.

Gotowanie rozpoczęte. Nie będzie karpia – bo nie ma, nie będzie śledzia – bo nie ma, ale przemyciłam suszone grzyby, więc będą uszka. Objechałam całe Germantown i znalazłam kapustę kiszoną, więc będą pierogi z kapustą i grzybami. Oczywiście wszystkie pierogi robiłam w wersji z glutenem i bez.  Ryba prawie po grecku, czyli mój tajny przepis – będzie. Buraki i majeranek znajdę, czosnek mam, więc barszcz powinien być ok. Mak niestety nie występuje, ale kompot z suszu powinien się udać.

Pierogi lepimy już dwa dni, pomimo mojego cudownego Kitchen Aida, który zrobił za mnie ciasto nadgarstek mam na wykończeniu, bo dzieciaki pomagały dzielnie lepić, ale wałkować musiałam sama.

Wigilię spędzimy z nowymi znajomymi, czyli Martą i jej rodziną. Cieszę się, że nie będziemy sami.

 

Kochani życzę wam abyście Święta mogli spędzić rodzinnie. Nie zawsze doceniamy to co mamy. Ja uwielbiam wigilię, zawsze starałam się, aby przy moim stole zebrało się jak najwięcej osób i zawsze było ich dużo. Dziękuję za to i proszę o jeszcze.

 

W drugi dzień świąt wyjeżdżamy na małe wakacje. Jak uda mi się będę donosiła w miarę na bieżąco.

doczekałam się

Pisałam wam, jak niefajnie żyje się bez łóżka, stołu, naczyń i jedną walizką ciuchów przez 7 tygodni. No to już mam fajnie. Siedzę sobie na swoim kochanym narożniku i piszę do was wygodnie.

Wczoraj był ten dzień. Przyjechali mili panowie i przywieźli nasze rzeczy. Szczerze mówiąc rozpakowywanie przypominało armagedon. Pracownicy firmy kurierskiej nosili kartony i zostawiali je w konkretnym pokoju, zgodnie z opisem. Następnie rozpakowali i skręcili meble, a my w tym czasie rozpakowywaliśmy kartony. To było wyzwanie nie lada, bo walczyliśmy z czasem. Chcieliśmy jak najwięcej rozpakować „na gotowo”, żeby pozbyć się opakowań. Firma wyjeżdżając zabrała wszystkie puste. A były ich miliony, a papierów w środku było zylion!!!!!!

Widziałam jak inna ekipa to pakowała, ale i tak myślę, że te papiery przez podróż jakoś się rozmnożyły. To jest możliwe prawda??? Wiem, że transport był ubezpieczony i wszyscy bardzo chcieli, żeby nic się nie zniszczyło, ale tyle papierów???? A co z lasami?

Walka była nierówna, ale już prawie wygraliśmy, pokój dzienny wygląda prawie jak w domu, dziewczyny też urządziły się od nowa. Tosia ma swój własny kącik zielonogórsko/zastalowski. W garderobie wiszą ciuchy. Okazało się, że trochę ich mamy. Nie obyło się bez głupawki w wykonaniu Tosi.

Mam już prawie swoją kuchnię, miseczki, pierdółeczki, pojemniczki, moje noże, ale najważniejsze jest to, że mam swoją nową zastawę. Przed wyjazdem postawiłam jeden warunek. Wyjadę, ale tylko z nowymi talerzami i to musi być Bolesławiec. Dwa miesiące dokonywałam wyboru i cały czas cyzelowałam listę. Pojechałam, kupiłam, przywiozłam do domu i nie obejrzałam ani jednego talerza, bo zaraz musiałam wszystko włożyć do kontenera. I dzisiaj nadszedł ten dzień. Mam je, moje cudne, piękne, polskie, wszystkie są najpiękniejsze. Niestety chyba w przepastnej ilości papierów zaginął jeden kubek, a wszystkich miałam po 2, ale dam radę.

Zaczęłam głębiej oddychać i po woli mogę zacząć nazywać to miejsce domem, bardzo powoli. Ale serce zostawiłam z wami.

Kaczki

Za nami kolejna atrakcja w iście amerykańskim stylu. Zauważyłam, że celebruje się tutaj każdą tradycję. Nic nie jest za mało ważne, żeby o tym pamiętać i oczywiście zrobić z tego atrakcję, która przyciąga tłumy.

 Znajomy Arka, który mieszkał w Hotelu Peabody zaprosił nas abyśmy przyjechali z dziećmi, bo jest tam duża atrakcja. Była, niesamowita.

Wchodzimy do hotelu a tam już tłumy ludzi, ledwo możemy się przecisnąć, aby coś widzieć. Na środek pięknego lobby wychodzi pan, który opowiada historię, jak to w 1930 roku (czyli strasznie dawno temu) ówczesny menadżer hotelu wrócił z polowania z przyjacielem pod wpływem bardzo dobrej whiskey, jeszcze w zabawowych nastrojach.  Postanowili wpuścić  kaczki, których używali jako wabiki  do hotelowej fontanny. Kaczki okazały się wielką atrakcją, więc zatrudniony został trener, który nauczył kaczki wychodzić z windy i biec prosto do fontanny.  Pokaz odbywa się dwa razy dziennie.Niezła atrakcja? Dzieciaki piszczą z radości.

Muszę przyznać, że Ameryka potrafi zadziwić. Oczywiście dookoła lobby znajdują się sklepy, w których można kupić wszystko z kaczkami. Biznes się kręci. Chociaż to konsumpcyjne podejście jest trochę męczące. Staramy się temu nie poddawać.

Nadal Święta

Ostatnio jestem monotematyczna, ale to nie moja wina, że święta za pasem.

Przyszedł czas na choinkę, ozdoby i pakowanie prezentów.

Choinka oczywiście musi być żywa, taka jak w domu. Oj ale mamy prawie wszędzie grubą wykładzinę i dociera do mnie informacja, że choinki można wyrzucać tylko 2 dni po świętach, bo inaczej nie zabiorą. Nie po to ubieram choinkę, żeby się jej pozbywać zaraz po świętach. No dobra, będzie sztuczna. Ale mała. Jedziemy do sklepu. Wszystkie towary świąteczne są już przecenione 50% choinki też, ale jedyna mała ładna, nie. Masakra, ale koło niej stoi piękna duża choinka wystylizowana pięknie na żywą z szyszkami i po przecenie jest niewiele droższa od tej małej. No i oczywiście bierzemy dużą.

Od kilku lat ozdoby na choinkę robimy z dziewczynami w większości same. Choinka ma być nasza. W tym roku natchnęła mnie moja przyjaciółka, która dała mi jeszcze przed wyjazdem białe piękne gwiazdki na choinkę robione na szydełku. Podarunkiem tym wywołała oczywiście potoki łez, bo to moje ukochane święta a dotarło do mnie wtedy, że w tym roku spędzimy je sami. Ale co tam. Do przodu. Będę robiła gwiazdki i coś jeszcze wymyślę z dziewczynami.

Odkrywam czadowy sklep. Nazywa się Hobby Lobby i jest tam wszystko związane z jakimkolwiek hobby. Jestem sama, więc mogę łazić po nim godzinami. Setki tasiemek, koralików, włóczek. Wszystko na regałach, wszystkiego mogę dotknąć. Chciałabym kupić wszystko, ale pięć głębokich oddechów i staram się opanować. Jeszcze tu wrócę.

Kupuję włóczkę białą i czerwoną, szydełko, kilka tasiemek, koraliki i przechodzę do części świątecznej. Muszę przygotować kilka prezentów dla nauczycieli i naszych nowych znajomych, którzy pomagają nam.  Oj jak będzie łatwo. Można tu kupić kilka rozmiarów pudełeczek na drobiazgi, woreczki z nadrukiem śnieżynek na pierniki. Lubię takie pierdółki. A jeszcze super jest to, że 6 pudełeczek kosztuje 3 $, a 12 woreczków 2 $. Wiec można poszaleć.

 

Przez 3 dni wyglądam jak wariatka pół dnia siedzę na podłodze przed telewizorem. Odpalam Przyjaciół i robię na szydełku gwiazdki, szaliki, czapki itp…. To były akurat trochę gorsze dni, jak wygrywa tęsknota i poczucie wyobcowania.

Kto ma jeszcze jakieś ciekawe pomysły na ozdoby świąteczne?

Impreza

Atmosfera świąteczna rozwija się pełną z parą. Mamy pierniki, mamy ozdoby, byliśmy na paradzie.

 

Ale mam też już za sobą, kolejne doświadczenie. Po raz pierwszy uczestniczyłam w firmowej świątecznej imprezie. Firma mojego męża zaprosiła, znajomy Hiszpan, którego żona wyjechała powiedział, że zaopiekuje się naszymi dziećmi, więc jedziemy. Ja oczywiście pytam jakie stroje? Przypominam, że kontener jeszcze nie dotarł, więc mam tylko tyle ile każdy zmieścił w swojej w walizce. Chodzę w tych rzeczach już 5 tygodni na okrągło, więc trochę mi się znudziły. Odpowiedź odnośnie stroju jest niepokojąca. Kobiety zazwyczaj sukienki, mężczyźni garnitury, ale będzie bardzo różnie. Podjęliśmy próbę, żeby ubrać się elegancko, pojechaliśmy do sklepu. Pierwszy, niedaleko od mieszkania jest TJ max.

Teraz znienawidzą mnie wszystkie czytające kobiety.

Jest np. elegancka piękna czerwona sukienka Calvina Kleina za 20 $.

Wybieramy rzeczy, ale nie jest tak dobrze. Oczywiście mam problem z rozmiarówką. Jest tylko amerykańska. Nie mam pojęcia co ma wziąć. Arek sobie jakość poradził, ja robię pierwsze podejście, za duże. Kolejne wybrane rzeczy. Też nie trafiłam z rozmiarem. Jak pomyślę, że musiałabym jeszcze wybrać buty, a widzę już minę mojego kochanego męża, który jest gotowy od 15 min, to rezygnuję z tych zakupów. Założę coś co mam, a tutaj na spokojnie przyjdę sobie na spacer i nie będę miała stresu czasowego.

 

Jedziemy. Impreza zaczyna się o 18. Jesteśmy punktualnie i prawie pierwsi. Czeka na nas wielka pusta sala z okrągłymi stolikami i miejscem do tańczenia. Po woli schodzą się goście. Bardzo żałuję, że nie mogłam zrobić wam zdjęć, ale rozrzut, jeżeli chodzi o stroje jest niesamowity. Na jednym biegunie są najbardziej dopracowane czarnoskóre kobiety. W długich sukniach prawie balowych z fryzurami jak na wesele, a na drugiej amerykańscy południowi mężczyźni w koszulkach, dżinsach i oczywiście bejsbolówkach na głowach. Nie myślcie, że zdejmują te czapki jak siadają do elegancko nakrytego stołu.

Najbarwniejszy jest miły starszy pan, który do daszka czapki ma przyklejoną taśmą klejąca gałązkę jemioły. Pomysłowy.

 

Zaczynają się tańce. Okazuje się, że na parkiet, ale tylko przy określonych piosenkach wychodzą grupki czarnoskórych kobiet i tańczą układy, takie jak na kowbojskich filmach. Jednak jestem w szoku, wygląda to niesamowicie. Jest chwila przełamania i do jednego z tych tańców dołącza jasnoskóra (jak mówi moja córka Tosia) znana mi już Boni. Lecę, będę tańczyła. Umiem.

Skok w przód, skok w tył, gibanie się w prawo, potem w lewo, prawa lewa wolno prawa lewa szybko i  znów skok. Czad.

 

Jeszcze ostatnia niespodzianka wieczoru. Loteria. Miłe panie wyczytują zwycięzców. Wygrywa ¼ Sali. Nasza nagroda to karta podarunkowa o wartości 25$ na zakupu w naszym sklepie spożywczym. I co macie takie przeżycia?  

Parada

Świąteczna parada to kolejna nowa świąteczna tradycja. Zapowiedziana na sobotę lub w niedzielę, jeżeli w sobotę będzie padało. Taka była oficjalna informacja. Podoba mi się to. Nic na siłę, więc podane są 2 daty.

Policja obstawiała ulicę już od rana i wszędzie były porozmieszczane informacje na tablicach w jakich godzinach ruch będzie zamknięty. Obserwujący zaczęli gromadzić się już godzinę przed rozpoczęciem zajmując najlepsze miejsca. Wielu było bardzo profesjonalnie przygotowanych. Krzesełka, koce, napoje…. Miejsca jest naprawdę dużo.

My zajmujemy miejsce na łuku. Jesteśmy bardzo dobrze chronieni przez policję.

 

Zaczyna się parada. Pierwszy jedzie samochód policyjny i szeryf. Najważniejsza osoba w mieście. Potem wszystkie szkoły, przedszkola, kluby sportowe, skauci, cheerleaderki. Zaskakujące jest to, ile różnych osób prezentuje się na paradzie w tak małym mieście. Po dwóch godzinach poddajemy się. Najfajniejsze są orkiestry. Poziom orkiestr szkół jest niesamowity, mają taką moc, że za każdym przejściem mamy gęsią skórkę. Na początku w większości idą jeszcze osoby z flagami. Niesamowite wrażenie. Mieliśmy nawet pomysł, żeby iść razem z orkiestrą, ale dzieciaki się nie zgodziły, bo większość przechodzących częstowała cukierkami, czyli rzucała cukierkami w dzieciaki, które co chwilę staczały totalną walkę.

Byli jeszcze: weterani na wózkach, stajenka z muppetami, wszystkie ważne osoby w mieście, stare auta, strażacy, kościoły, firmy budowlane….

Mieliśmy swój zimowy kolędowo świąteczny korowód.

Soul Fish i Huey’s

Mamy już swoje ulubione miejsca jedzeniowe w Germantown.

Pierwsze, które nas zachwyciło smakowo, to Soul Fish Cafe. Można tutaj zjeść suma na kilka sposobów. Karta jest krótka, jak w większości tutejszych knajpek, jedzenie proste, w pysznej lekko pikantnej panierce, smażone na głębokim tłuszczu, więc wydawałoby się, że ciężkie, ale nie jest tak. Nie wiem, jak oni to robią.

Knajpka jest fajna między innymi dlatego, że podkreśla lokalny charakter, chociaż jest to sieciówka. Na ścianach wiszą zdjęcia z połowów, własnoręcznie wykonany sum. To miejsce nie jest bezosobowe.

W wielu miejscach dzieci dostają swoje menu, które zazwyczaj jest też kolorowanką. Dania z karty dla dzieci zazwyczaj są naprawdę tanie, ale nie wszędzie są dobre i wystarczająco duże dla 9 latki. Soul Fish zachwyca. Zwykłe dania kosztują ok. 12 -14 $, a dziecięce 5 -6 $ a porcje są prawie takie same. Więc akurat tutaj wykorzystujemy sytuację i Amelka też załapuje się na dziecięce menu. My bierzemy różne dania i następuje tradycyjna wymiana pożywienia.

 

W Amerykańskich knajpkach trzeba jednak pamiętać, że do ceny z menu zostanie doliczony podatek ok. 10 % i napiwek. Który jest praktycznie obowiązkowy i dość wysoki. Na rachunku często są podpowiedzi i jest to 15, 18 lub 20 %. Więc cena końcowa rośnie dość znacznie.

 

Drugą knajpką jest Huey,s, obecnie cudnie przystrojony na święta. Ma atmosferę trochę irlandzkiego pubu, a hamburgery tam są niesamowite. Ma też tradycję. Każdy hamburger przebity jest wykałaczką, którą można spróbować wbić w sufit wydmuchując ją przez słomkę. Ta sztuczka wychodzi tylko Arkowi i to nie zawsze. Nasze wykałaczki wykonują lot koszący. Trzeba bardzo uważać, żeby nie trafić komuś do talerza. Niektórzy śmiałkowie celowali między śmigła wiatraka na suficie i jak widać kilku się powiodło, ale wyobrażam sobie te latające wykałaczki, które trafiły w obracające się śmigło. Raz w roku. Nie wiemy jeszcze, kiedy. Goście typują, ile jest wykałaczek. Wszystkie są zbierane i ten kto był najbliżej trafienia dostaje nagrodę. Fajne nie?

Znacie jakieś knajpki z takimi fajnymi tradycjami?

Ja znam jeszcze jedną, ale to na Starym Kontynencie. Moi znajomi winotekę pod Rzymem w której kelner chodził między stolikami i grał na trąbce, przy czym zaglądał w oczy co ładniejszym klientkom. Klient mógł postawić szoty całej załodze i wtedy rozlegał się dzwonek. Wszyscy z obsługi podchodzili do baru (nawet kucharze) i dodawali sobie energii do pracy. Był też rowek, który przebiegał przez cały kamienny blat baru i podłogę, aż do drzwi, czasami wlewali tam mocny alkohol i zapalali. Niesamowite wrażenie. (Lida i Andrea pozdrawiam was bardzo)

Szykujemy się do świąt

No to mamy już ozdobę na drzwiach. Światełka kupione. Nawet zawieszone.

 Będziemy piekły pierniki.

Jedziemy na zakupy. Mąka i miód są. Cukier brązowy z przypraw cynamon i chilli, będę robiła mix, no i proszek do pieczenia. Kupiłyśmy też blaszki, foremki, papier do pieczenia dostałam od Marty. Amerykanie czasami jak coś jest w promocji to kupują to bez opamiętania. Marta rozdawała papier do pieczenia, bo stwierdziła że ma zapas do końca życia.

Zagniatamy na cztery ręce ciasto. Dziewczyny oczywiście pomagają. Pod koniec zagniatania okazuje się, że zapomniałyśmy o kakao (już drugi raz nie zagniatam) i o wałku do ciasta. Arek został wysłany do sklepu. Ciasto odpoczywa. Wałek mamy. Produkcja taśmowa. Są pierwsze pierniki. Próbujemy. Jakby słonawe. Co to może być przecież nic nie dodawałyśmy!!!!!! Sprawdzamy wszystko. Proszek do pieczenia jest słony na maxa, a Tosia szczodrze sypnęła pełną łyżeczkę. Dużo lukru i będzie dobrze, albo będziemy udawały, że to jak ze słonym francuskim karmelem. Sól tylko dla podbicia smaku J

20161204_180804 20161204_180807 20161204_180816 20161204_180823

Za to przybory do dekorowania kupiłyśmy świetne i dekorowanie idzie na super. Mamy zajęcie na kilka wieczorów.

20161204_204625 20161204_204632 20161204_204635

Dzisiaj bardzo osobiście

Dzisiaj bardzo osobiście i nostalgicznie będzie. Taki nastrój od rana mnie złapał.

Odkąd piszę blog bardzo lubię poranki. Odkryłam, że jak wieczorem wrzucę post, to rano budzę się i czeka już na mnie dużo komentarzy i dobrej energii. Więc na start jest dobrze.

Ostatnie dni, to czas małych wyzwań i wielu przemyśleń.

Dużo myślę o tym, jak bardzo przywiązujemy się do miejsc, osób, rzeczy. Po decyzji o wyjeździe pierwsze myśli dotyczyły tego, że nie będę widywała się ze znajomymi, z rodziną, co z moją pracą? Moje projekty? Ludzie w pracy? Moje pasje? Moja grupa taneczna? Nie będę mogła wyskoczyć do Bachusa na lunch i Kawonu na piwko czy koncert!!! Ale potem dotarło do mnie (nie myślimy o tym na co dzień), że chodzę 5 lat do tego samego fryzjera, 15 lat do ginekologa i 16 do kosmetyczki. Mam do niech takie zaufanie, że zmiana to jak zdrada. Mam wewnętrzny bunt, żeby pójść do przypadkowego fryzjera. Więc jak zobaczycie na zdjęciach, że wyglądam gorzej to nie dlatego że Ameryka wpłynęła na mnie destrukcyjnie, tylko postanowiłam zapuścić włosy, bo na pewno nikt nie zetnie mnie tak dobrze jak Marcin!!!! Mały bunt.

Ale są też rzeczy, które poprawiają mi humor irracjonalnie.

Przez wiele lat byłam zdecydowaną przeciwniczką Crocsów. Moja koleżanka, która wyrażała zachwyt nad nimi zawsze słyszała ode mnie, że nigdy nie założę tych ohydnych gumowych butów. Ale oczywiście rzeczywistość spłatała mi figla i kilka lat temu przed wyjazdem na Woodstock (do pracy oczywiście) okazało się, że w prognoza pogody przewiduje, że będzie ciepło, ale deszczowo. Ratunku. W szale biegałam po sklepach, bo odwieczne tenisówki tym razem miały się nie sprawdzić i wtedy pierwszy raz założyłam crocsy i pokochałam je. Tamte pierwsze mam cały czas i przeszły już ze mną dużo, a od tego czasu muszę hamować się, żeby nie wykupić wszystkich nowych modeli w sezonie. I właśnie kilka dni temu dotarły do mnie nowe kalosze (oczywiście crocsy). Przecież muszę mieć kalosze, a moje ostatnie umarły (zresztą też na Woodstocku). No więc jak już mam kalosze, to muszę je wykorzystać. Postanowiłam, że pójdę na piechotę do sklepu. Brzmi jak wyzwanie 6 latka. Ale co tam. Jeden kompleks sklepowy jest tak położony, że mogę przejść osiedlem, czyli mam chodnik.

20161205_124215 20161205_125038

Jestem gotowa. Mam nawigację w telefonie, 37 minut do sklepu. Idę. Całą drogę w obie strony nie potkałam ani jednego człowieka. Kilka razy przejeżdżała koło mnie policja, już myślałam, że będą mnie zatrzymywali, bo podejrzanie to wygląda, idę, sama i robię zdjęcia całej okolicy. Moja wyprawa do sklepu prawie osiedlowego zajęła mi 2 h. Niezłe przeżycie.

 

20161205_141334 20161205_130059 20161205_125425 20161205_125134 20161205_124540 20161205_124218

W drodze powrotnej popadał lekki deszczyk, więc moje kalosze sprawdziły się.

Pomyślcie czy ktoś z was kiedykolwiek w dorosłym życiu miał takie wyzwanie?  J

 20161205_124215 20161202_153030 20161202_172657 20161202_170059

Wrzuciłam zdjęcia z mojej drogi do sklepu i z balkonu. Okazało się, że oprócz wody mamy też fontannę, tylko była zepsuta. Woda płynąca ponoć działa kojąco. I świeci w nocy J