Archiwum: #memphis

życie w biegu – tak jak lubię

Ponoć w 2020 roku nasze życie zwolniło. Nie moje. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo ja lubię jak dużo się dzieje. Jak jest nudno to czuję, że marnuję czas i życie. Oj jak górnolotnie to zabrzmiało, ale taka jest prawda. Dzisiaj będzie o wszystkim i o niczym, czyli ogólnie o życiu. Generalnie o moim życiu w Stanach. Tym razem bez podróży. Mam ich kilka w zanadrzu i opowiem o nich wkrótce (trzymajcie mnie za słowo, to mnie na pewno zmotywuje.)

Ten rok jest na pewno rokiem pandemii, ale w moim życiu zdarzyło się dużo, dużo więcej. Po pierwsze dostałam stałą, świetną, ciekawą pracę, którą bardzo lubię. Walczyłam o nią długo i zawzięcie, ale się opłaciło. Dużo się uczę, pracuję ze świetnymi ludźmi, którzy naprawdę doceniają to co robię i moje zaangażowanie. Pracuję w firmie zarządzającej hotelami. Posiadają hotele całych Stanach i dzięki temu mogę podróżować prawie za bezcen, ale oczywiście teraz na przeszkodzie stoi Corona.

Było prawie idealnie pomimo wszystkich przeciwności. Pierwszy zgrzyt to protesty związane z akcją „black lives matter” po raz pierwszy nie czułam się bezpieczna w naszej miejscowości, czułam się inna, czułam, że powinnam czuć się winna, ale nie czułam się tak. Moim zdaniem wszystkie życia są ważne i takie akcje prowadzą do dalszej segregacji. Mam znajomych we wszystkich kolorach i lubię ich niezależnie od ich rasy i pochodzenia. Złe rzeczy się dzieją, ale generalizowani jest niebezpieczne.

W Memphis ciemnoskóra ludność jest większością jest to jedyne takie miejsce w Stanach. W momencie, kiedy biali byli wrogami publicznymi bałam się chodzić do parku, nie czułam się bezpieczna nawet na moim podwórku. Po raz drugi w moim życiu miałam godzinę policyjną. Niefajne doświadczenie. Zabieranie podstawowych praw do których jesteśmy przyzwyczajeni powoduje prawdziwy dyskomfort.

Na szczęści wszystko wróciło do normy i znów jest bezpiecznie.

Przed nami był jednak kolejne trzęsienie ziemi. Przez Coronę rząd USA zablokował cały proces wizowy i przez to Arek (mąż mój osobisty) stracił pozwolenie na pracę i jest teraz w Polsce gotowy na nowe wyzwania.

Ja z dziewczynami nadal tutaj, żyjemy sobie spokojnie i czekamy aż wszystko się poukłada i jakie nowe kierunki i ciekawe wyzwania przed nami. Chyba dzięki takim dzikim akcjom w moim życiu czuję się nadal młoda i gotowa do czynu.

Tęsknię za wszystkimi w Polsce, ale tutaj też ma wokół siebie cudownych ludzi, którzy dają mi dużo siły.

Wrzucam zdjęcia moich koleżanek wariatek, mojej pracowej ekipy i Arka ostatnie dni na obczyźnie. Dajcie znać, czy czytaliście, czy się podobało. Wasze głosy zawsze mnie cieszą i dają energię do pisania.

Prawie Hollywood

Kochani otarłam się o wielki świat. Nie mogę powiedzieć, że czuję się już gwiazdą Hollywood, ale mam swoją przygodę przed kamerą w amerykańskiej produkcji telewizyjnej. Brzmi nieźle???

Muszę przyznać, że była to ciekawa przygoda i jak dużo ciekawych rzeczy zdarzyła się zupełnie niespodziewanie. Pewnego słonecznego dnia dostałam telefon z mojej byłej pracy, że w restauracji, w której pracowałam będę kręcili serial „Bluff City Law” i ekipa telewizyjna chce, żeby na sali jako obsługa byli ludzie którzy tam pracują i znają to miejsce. Ja w prawdzie już nie pracuję, ale miejsce znam bardzo dobrze i bardzo je lubię więc powiedziałam czemu nie. Drugi raz już taka okazja może się nie trafić. Nawet jak nie zobaczę się na ekranie, bo w montażu wszystko może się zdarzyć to zobaczę z bliska jak powstaje serial. Jak powstaje polski już kiedyś widziałam to teraz dla porównania amerykański

Zaczęło się od próby kostiumów dzień wcześniej – nic specjalnego, ale oglądają sobie każdego statystę z bliska. Nie mogłam zabłysnąć strojem, bo musiałam mieć służbowe ubranko, którego nigdy wcześniej nie musiałam nosić, ale jest ono czarne proste więc w porządku. Wieczorem przed zdjęciami dostaliśmy maile z koordynatami. Musieliśmy śledzić stronę na fb, na której ok 10 wieczorem pojawił dokładny opis kto ma się stawić na planie o której, gdzie, gdzie jest parking i co ze sobą zabrać koniecznie, czego nie, ile czasu będziemy potrzebni i o której będą posiłki.

Zasada ogólna dla statystów jest taka, że mają płacone za min. 8 godz. Nawet jak nie będą pracowali ani minuty, mogą być zwolnieni wcześniej, mogą być poproszeni o zostanie dłużej i wtedy mają płacone nadgodziny. Ciekawi jesteście pewnie, ile wynosi stawka statysty. A więc szalone 10$ za godzinę, ale ci bardziej doświadczenie dostają nawet 35$ więc wtedy po takim dzionku nic nie robienia można poczuć coś w kieszeni.

Zbiórkę mieliśmy w sporym budynku, gdzie musieliśmy najpierw wypełnić tonę papierów, każdy został obejrzany dokładnie przez panią fryzjerkę i makijażystę i jak była taka potrzeba to podcięty, uczesany, przylakierowany, lub podmalowany. Wszyscy przebierali się w stroje, w których grają. Każdy był poproszony, aby wziąć jakieś dodatkowe ciuchy, bo mogło się okazać, że będą potrzebowali ludzi w innej scenie niż było planowane. I po tych wstępnych przygotowaniach zostaliśmy dowiezieni na plan, gdzie czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy. Z obsługi restauracji była nas dwójka: ja i Mike, czyli Murad który jest Rosjaninem. My mieliśmy najfajniej, bo mieliśmy dookoła znajomych i nie było nam tak nudno, a poza tym byliśmy guru, bo jak ekipa filmowa czegoś szukała my wiedzieliśmy, gdzie to znaleźć albo kogo zapytać. Wiec dla mnie to był naprawdę fajny dzień, bo mogłam odwiedzić długo nie widzianych znajomych, spokojnie z nimi pogadać i jeszcze płacili mi za to.

Jedna informacja nas zasmuciła, bo jak już byliśmy na planie, to mieliśmy nadzieję na jakieś fotki z gwiazdami, a tu okazało się, że nie powinniśmy zaczepiać aktorów i prosić ich o zdjęcia. Ale los się znów do nas uśmiechnął, bo kto nie może ten nie może, a kto może te może. Podczas nagrywania naszych scen rozmawialiśmy z naszym szefem, który zapytał przechodzącego właśnie Jimmy Smits’a czy może zrobić fotkę na pamiątkę i ten z uśmiechem oświadczył, że pewnie. No i mamy fotkę. Mnie kopnął zaszczy powtórny, bo jak nasz gwiazdor wracał za chwilę to zagadnął do mnie, zapytał czy my faktycznie tu pracujemy, podziękował nawet za pomoc. Usłyszałam oczywiście nieśmiertelne pytanie skąd jestem, bo oczywiście mam akcent.

Podczas nagrania dostałam kilka wskazówek, nawet dotyczących ekspresji na mojej twarzy więc miałam nadzieję, że faktycznie będzie mnie widać w kadrze.

Po wyczerpującej pracy zostaliśmy zawiezieni na lunch i muszę powiedzieć, że poziom cateringu bardzo mile mnie zaskoczył, wszystko było naprawdę pyszne. Fajne było też to, że wszyscy aktorzy jedli razem z nami i z ekipą techniczną. Ale oczywiście zasada nie zaczepiamy aktorów nadal obowiązywała.

Po kolejnej godzinie czekania okazało się, że jesteśmy wolni. Trochę osób odeszło rozczarowanych, bo w ogóle nie byli użyci, ale ja miałam poczucie ciekawie spędzonych 8 godzin.

 

No i uwaga nie wycięli mnie. Widać mnie na ekranie przez kilka ułamków sekund. Mike niestety wycieli. Miłe NBC wrzuca serial na bezpłatną aplikację więc mogłam sobie siebie popodziwiać. Taką oto będę miała pamiątkę z wizyty w USA. A co!!!

I jeszcze garść ciekawostek. Kuchnia ugotowała dania dla wszystkich, którzy podczas kręcenia tych scen siedzieli przy stolikach i kilka w zapasie, więc ponad 40 dań. Nikt oczywiście niczego nie jadł i jak oglądałam sobie ten odcinek to nie widać ani jednego talerza. Masakra. I jeszcze jedno, w serialu zdjęcia ze środka restauracji i z zewnątrz były kręcone w innych miejscach. Myślałam, że będzie to fajna reklama, ale tylko stali bywalcy mogą rozpoznać wnętrze. A w scenie jeden z aktorów mówi, że jest tu najlepsze jedzenie w promieniu 100 mil, więc szkoda.

 

Dumni jesteście ze mnie?

gotowa na wiosne

Gotowa na wiosnę zamierzam napisać trochę o zimie, której generalnie nie lubię, ale czasami daję jej szansę.  Aby sprawić dziewczynom radochę pojechaliśmy odkrywać kolejne ciekawe i niecodzienne miejsca. Jest taki hotel w Nashville, który w zimie zamienia się w świąteczną krainę. Cały obiekt sam w sobie jest niesamowity, pod pięknym przezroczystym dachem znajduje się bajkowe miasteczko z rzeką, egzotycznymi kwiatami, statkami sklepami, restauracjami i wszystkim innym co tylko można wymyśleć. Oczywiście jak dla mnie trochę za dużo ludzi i trochę za bardzo wszystko komercyjne, ale dziewczyny miały ubaw po pachy, no dobra ja trochę też.

Zjeżdżanie na oponach po lodzie było czadowe, czułam się jak dziecko. W zwiedzaniu wystawy rzeźb lodowych przeszkadzał nam trochę arktyczny mróz panujący w pomieszczeniu, ale wszyscy odstrojeni zostaliśmy w dobrze komponujące się z lodem niebieskie płaszczyki i zdołałyśmy przeżyć. Warto było, bo uśmiech na Tosi paszczy – bezcenny.

Jako kolejną zimową atrakcję moje córki wymyśliły sobie park rozrywki. Wszelkie próby perswazji, że zima i karuzele, czy pędzące kolejki to nie jest dobry duet, spełzły na niczym. Dziewczyny stwierdziły, że zero stopni na zewnątrz nie będzie im przeszkadzało w dobrej zabawie. Ja nie czułam się na siłach stawić temu czoła. Arek był odważniejszy. Moja zwariowana rodzina twierdzi nadal, że było świetnie, natomiast na wszytych zdjęciach widać przerażająco czerwone nosy. Zdecydowali, że aby porządnie wykorzystać pobyt w St. Luis do którego udali się w poszukiwaniu silnych wrażeń, następnego dnia wybiorą się do Centrum Naukowego. Atrakcja tym razem pod dachem okazała się również strzałem w dziesiątkę. Dzieci wyszalane, może będzie trochę spokoju.

No więc na koniec starzy też wybrali się na imprezę do Charliego w krainie czekolady. Miało być słodko i cukierkowo więc poszliśmy na całość Siara obwieszony cukierkami a ja z wisienką na ….

wyjątkowe miejsce

Jestem z powrotem. Bardzo tęskniłam za wami i za pisaniem. Niestety codzienność zabierała mi każdą chwilkę, no prawie każdą, ale to wolną wolałam spędzić z dala od komputera, ponieważ zdecydowanie za dużo czasu spędzałam gapiąc się w ekran. Powód był taki, że szukałam pracy. Pracowałam wprawdzie od sierpnia, ale na część etatu i chciałam znaleźć coś bardziej ekscytującego, a szukanie pracy tutaj to jest straszne, długotrwałe i wyczerpujące zajęcie. Jak ktoś będzie zainteresowany, dlaczego i jakie są różnice to dajcie znać, może kiedyś napiszę. Na razie jest przeżycie zdecydowanie traumatyczne, więc próbuję o nim zapomnieć, ale dzisiaj nie o tym. Dzisiaj o ważnym miejscu i ważnym wydarzeniu.

 

W Memphis znajduje się bardzo wyjątkowy szpital dziecięcy, założony przez aktora Dannego Thomas, do którego przyjmowane są tylko bardzo chore dzieci, ale za to z całego świata i leczone są za darmo. Szpital pokrywa wszystkie koszty. Znam kilka osób, które przeprowadziły się z chorymi dziećmi do Memphis, żeby być bliżej tego szpitala. Mieliśmy okazję zwiedzić go wiosną. Pracuje tam jeden z naszych znajomych, jest naukowcem, który pomaga znaleźć przyczyny i sposoby leczenia wszystkich strasznych chorób. Szpital składa się z wielu budynków, z których tylko jeden jest szpitalem, pozostałe to baza badawcza, olbrzymi zespół pozyskujący środki finansowe i kilka hotelików, dla rodzin, których dzieci są leczone, ale nie wymagają codziennej hospitalizacji. Jest tam też centrum dla zwiedzających, gdzie można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Widać tam twarze znanych aktorów, którzy pomagają gromadzić środki, można dowiedzieć się, że w szpitalu pracuje laureat nagrody Nobla, że wiele z chorób jeszcze niedawno była praktycznie nieuleczalna, teraz dzięki pracy tych ludzi jest uleczalna prawie w 100 %.

Środki na utrzymanie całej bazy są zbierane na sto różnych sposobów, między innymi poprzez organizowanie różnych imprez, najważniejsza z nich to impreza biegowa organizowana co roku na początku grudnia w Memphis. Bierze w nich udział ponad 40 tysięcy osób, a łącznie z kibicującymi ponad 70 tysięcy. Oczywiście najważniejszy bieg to maraton, który jest bardzo ciężki, ale daje wiele satysfakcji, bo biegnie między innymi, przez teren szpitala i kibicami tam są chore dzieci, które w ten sposób dziękują za wsparcie. W tym roku mój mąż postanowił zawalczyć i muszę przyznać, że go podziwiam, bo ja nie byłabym w stanie tego zrobić, ale za to my z dziewczynami dzielnie kibicowałyśmy. Jeździłyśmy po całym Memphis, żeby podtrzymywać Siarę na duchu i udało mu się. Dał radę, szaleństwo jakieś, ale cel bardzo zacny.

świecimy w ciemnosci

Okazuje się, że nie trzeba dużo, żeby się świetnie bawić. Wystarczy fajny pomysł, a że ten wydał nam się ciekawy postanowiłyśmy spróbować. Wybrałyśmy się na wieczorną zabawę w Ogrodzie Botanicznym pod hasłem świecimy w ciemności.

Jedną z atrakcji był pokaz tańca ze świecącymi hula hop. Oczywiście wszyscy musieliśmy spróbować.

Kilku pasjonatów co roku organizuje imprezę, podczas której dzieciaki mogą bawić się na świeżym powietrzu, ale również trochę się dowiedzieć o wszystkim co związane z luminescencją. No i okazało się, że dorośli też nie wiedzą wszystkiego, kilka rzeczy było naprawdę nowych dla mnie.

Wysłuchałyśmy ciekawej opowieści o fluorescencyjnym planktonie. Mogłyśmy go oczywiście też zobaczyć, ale myślę, że wrażenie robi dopiero w dużych ilościach.

Super ciekawe były też fluorescencyjne kamienie. Okazuje się, że można znaleźć ich naprawdę sporo, niektóre świeciły same z siebie, a niektóre dopiero w świetle ultrafioletowym. Niesamowite było zobaczyć jak z szare bryłki przeistoczyły się w wielobarwne, świecące, niektóre nawet zmieniają kolory.

Pod koniec wieczoru to my byłyśmy szarymi kamyczkami, które zamieniły się w świecące szaleństwo.

Tak mi się podobało, że po powrocie do domu nie miałam ochoty tego zmywać. Jak myślicie? Dostanę rolę  w Avatarze?

kolorowy tydzień

Oj to by bardzo ekscytujący tydzień dla Tosi. Zaczęło się od zabawy w szkole na świeżym powietrzu, czyli weszliśmy w pierwszą fazę zakończenia roku szkolnego. Nauczona doświadczeniem z zeszłego roku Tosia miała przygotowany cały komplet świeżych ciuchów, do przebrania po szaleństwie i stare buty do wyrzucenia na koniec, bo nie nadawały się do niczego innego. Tegoroczne zawody były nazwane Olimpijskie i wszystkie klasy reprezentowały inne państwo. Tosi klasa z dumą nosiła barwy Polskie. Bardzo to było poruszające

  

 Kolejne ważne wydarzenie to Lekkoatletycznych Mistrzostwa Okręgu. Pogoda dopisała aż za dobrze i muszę powiedzieć, że po 2 godzinach w 34 stopniach w pełnym słońcu, kiedy zaczęły się Tosi najważniejsze konkurencje ja czułam, że nie mogę oddychać i chodzić a co dopiero biegać czy skakać. Więc naprawdę duży szacunek dla dzieciaków. Tosi udało się zdobyć medal w skoku wzwyż. Rodzice bardzo dumni.

Wręczenie ze względu na pogodę zostało odłożone i nasze dzieciaki dostały swoje trofea na imprezie kończącej sezon, po wręczeniu i napełnieniu żołądków odbyły się kolejne zawody, tym razem kręgle, ale było więcej zabawy niż prawdziwej konkurencji.

 

No i najważniejsze. Zakończenie szkoły. Wzruszające, ale na luzie. Tematem przewodnim imprezy były Hawaje, było więc mega kolorowo. Po krótkiej części oficjalnej dzieciaki czytały nazwiska a nauczyciele i dyrektor wręczali Certyfikaty ukończenia szkoły i kolorowe kwiaty. Nie obyło się bez wstydliwych momentów, bo nie wiem czemu w trakcie całej uroczystości z brawami lub wiwatami wyrywali się tylko nieliczni rodzice. Mój sąsiad, tato koleżanki Tosi krzyknął imię swojej córki jak wyczytano jej imię i stwierdził, że musiał zrobić jej odrobinę obciachu. Ja stwierdziłam, że nie jestem taka odważna, więc zadeklarował, że może zrobić to za mnie, co też uczynił. Dobrze, że można liczyć na pomoc dobrych ludzi, w zawstydzeniu własnej córki.

Na koniec nauczyciele obrzucili dzieciaki kolorowymi piłkami i zaprosili na poczęstunek.

Dla mnie dodatkowo ważne było jeszcze jedno. Na ścianie szkoły, którą Tosia opuszcza po półtora roku uczęszczania wisi potwierdzenie wyczynów drużyny biegowej, których Tosia jest współautorem. Zostawia tutaj po sobie jakiś ślad. Fajnie

oczarowana

Czuję się oczarowana. W ramach poszerzania horyzontów wybrałyśmy się z dziewczynami (Arek odwiedza Polskę) na balet, na Piotrusia Pana. Nie wiedziałam czego się spodziewać, bo to nasz pierwszy raz. Najpierw zachwyciło nas miejsce. Orpheum Theatre, wygląda jak teatr z poprzedniej epoki w najlepszym tego słowa znaczeniu. Piękny wystrój wnętrz wprowadził nas w wyjątkowy nastrój. Balet poprzedzony został krótkim filmem pokazującym przygotowania do spektaklu i zapowiadało się nieźle, bo podziewałam się prostej scenografii, a dostałam coś dokładnie przeciwnego. Scena wyglądała bajkowo, postacie w cudownych strojach latały pod niebo i tańczyły cudownie. Nie myślałam, że to będzie tak duża produkcja, momentami na scenie było ponad 15 tańczących osób.

Najbardziej chyba spodobał mi się dzwoneczek, postać zagrana była genialnie, każdy foch tego cudownego stworzenia wywoływał śmiech i oklaski. Fajnie czasami znaleźć się w bajce. Przy wyjściu spotkała nas kolejna niespodzianka, w holu teatru spotkaliśmy odtwórców głównych ról, każdy mógł sobie zrobić z nimi zdjęcie, było to naprawdę bardzo miłe. Fajne zakończenie wyjątkowego wydarzenia.

 

A wiecie co było dodatkowo dobre, że było to wyjście na próbę, więc nie chciałam kupować drogich biletów i kupiłam najtańsze, po 10 dolarów od głowy, ale okazało się że balkon jest tak skonstruowany że było naprawdę dobrze wszystko widać, więc miałyśmy fajne wyjście w super cenie.

 Po drodze do auta nadal byłyśmy w kolorowych nastrojach.

gadżety świąteczne

Już pisałam o gadżetach, ale przy okazji wszystkich Świąt znajduję setki takich które mnie od nowa zadziwiają. Świąteczne szaleństwo mnie zadziwia za każdym razem jak jestem w sklepie. Skala jest niesamowita. Coraz mniej mnie dziwi, że ludzie tutaj mają takie duże domy, bo przecież muszą upychać gdzieś te wszystkie gadżety, których nie wykorzystują między świętami.

Zaczynamy od kuchennych, świąteczne ściereczki i ręczniczki już nie robią na nas wrażenia, ale świąteczne gąbki do naczyń i schowanka na nie, solniczki, pieprzniczki, przewracarki do placuszków, minutniki. Jak żyć bez nich?

 

 

Można wymyślić każdą świąteczną pierdółkę, naklejeczki na prezenty, wszystkie możliwe rodzaje opakowań, papierów, kokardek, zaproszeń…. I tysiące innych rzeczy

 

Ale również np. tony skarpet świątecznych i to co mnie chyba najbardziej rozwala sukieneczki do choinek. Zapomnijcie o tym, że choinka może stać po prostu w doniczce, albo na ładnym stojaku. Choinka musi mieć sukieneczkę. Jak pokazałam zdjęcia mojej choinki mojej nauczycielce angielskiego to zapytała mnie a gdzie sukienka? Odpowiedziałam, że nie mam. Nie ma takiej opcji, ona ma kilka i mi pożyczy, nie miałam sumienia przyznać, że nie mam takiej potrzeby

stylowa zabawa

Tym razem naprawdę było szaleństwo. Impreza świąteczna zorganizowana przez Arka firmę miała motyw przewodni – Lata dwudzieste. Musieliśmy trochę pokombinować, ale dzięki mojemu ulubionemu sklepowi, czyli Hobby Lobby (jest to sklep ze wszystkimi pierdołami świata, głównie dla wszystkich rękodzieł) obyło się bez większych kosztów. Liczy się pomysł, a potem można poświęcić trochę czasu na tworzenie dodatków.

Impreza zaczęła się oficjalną przemową, potem był obiad, dwa drinki na głowę gratis, loteria z naprawdę ciekawymi nagrodami i małe kasyno. Każda para dostawała 100 dolarowy żeton i miała spróbować zwiększyć ilość kasy. Niektórym się udało. Zwycięzca miał ponad 2,5 tys. Dolarów. Ja przegrywałam w tempie rekordowym, więc szybko się poddałam, Arek walczył dłużej, ale i tak wrócił z pustymi kieszeniami.

W zeszłym roku byliśmy na tej imprezie dość osamotnieni i w związku z tym trudno było o dobrą zabawę, za to w tym roku już zupełnie inaczej, można się było pośmiać, powspominać.

Oczywiście przy okazji imprezy powspominałam polskie wigilie firmowe. Nie wiem która opcja bardziej mi się podoba, polska, czy amerykańska, obie mają swoje lepsze i gorsze strony, ale zdecydowanie na pewno amerykańskie jedzenie jest zdecydowanie gorsze niż polskie.

Party na maxa

No I znów imprezuję nie ja, tylko maja córka.

Jest to jedno z wydarzeń, które bardzo lubię. Na zakończenie sezonu biegowego Tosi, trener ogłosił imprezę. Okazało, że odbywa się ona w domu dziewczynki z drużyny, rodzice zgodzili się na udostępnienie powierzchni (trzeba dodać, że mają powierzchnię wystarczającą do tego). Zrzuciliśmy się na pizzę i jakieś napoje. Pomysł świetny, bo wyszło bardzo oszczędnie, pięć dolarów za osobę.

Dzieciaki najpierw poszalały trochę na dworze, a potem trener ogłosił wręczanie nagród. Świetną informacją było to, że udało mu się namówić władze szkoły, żeby dali fundusze na zrobienie dla każdego dziecka kopii trofeum z najważniejszego wyścigu drużynowego. Do tego dorzucił medale indywidualne, dla dzieciaków z miejscem uzależnionym od wyników.

Po tej uroczystości wszystkie dzieciaki były wniebowzięte i zasiadły do obejrzenia filmu, który przygotował trener. Poskładał fotki i filmiki z całego sezonu i dodał do nich zabawne komentarze. Na koniec wrzucił krótkie wywiady ze wszystkimi dziećmi, które są teraz w piątej klasie i to ich ostatni sezon jesienny w klubie. Muszę przyznać, że dla mnie był to prawdziwy wyciskacz łez, a dla dzieciaków na pewno niezapomniane wspomnienia. Dwugodzinna impreza, w sumie nie dużo, ale jednak bardzo dużo.

IMG_2053 IMG_2054 IMG_2058